czwartek, 30 kwietnia 2015

Nasz największy sukces, a właściwie dwa.




Agatka i Kuba.


Nie było w mojej koncepcji rozdziału o dzieciach, ale pomyślałam, że mogło powstać mylne wrażenie, że byliśmy hermetycznie zamkniętą rodziną, w której dzieci spędzały czas jedynie z rodzicami. A tak nie było!
Co prawda nie zamierzam tu niczego udowadniać :lol:, napiszę jedynie, że jeśli tylko była okazja jakiegoś taniego wyjazdu z rówieśnikami, to one tam jechały! I co roku taki wyjazd chociaż na kilka dni miał miejsce. Zdjęć z tych wyjazdów mają masę, ale „nie mam uprawnień” do ich publikowania :)

Zawsze pamiętałam pewną rozmowę sprzed lat...
Będąc w zaawansowanej ciąży z Agatką siedziałam w parku z zaprzyjaźnioną mamą kilkumiesięcznej Oli. I tak sobie rozmawiałyśmy – co też z tych naszych dzieci wyrośnie? Czy potrafimy je dobrze wychować? Co będzie za kilkanaście, kilkadziesiąt lat.

I wniosek, który na koniec wyciągnęłyśmy:
...Żebyśmy tylko nigdy nie zapomniały, że dziecka nie chowamy dla siebie! Że naprawdę osiągniemy sukces, jeśli nasze dziecko będzie samodzielne i będzie samo umiało radzić sobie z życiem.

Wielka jest pokusa, żeby wszystko dziecku podawać na tacy i mieć poczucie, że jesteśmy tacy potrzebni, ważni i dobrzy dla swojego dziecka! Ale prawda jest taka, że w ten sposób pozbawiamy je własnej tożsamości i pewności, że samo umie sobie radzić i podejmować dobre decyzje. Nie mówiąc o kształceniu postawy roszczeniowej, tak dziś, niestety, powszechnej... :/

Nie jestem pewna, czy udało nam się całkowicie wcielić w życie ten wniosek, lepszym jestem bowiem teoretykiem niż praktykiem, ale na pewno nie jest źle!

Opowiem w skrócie, jak staraliśmy się osiągnąć nasze założenia, ozdabiając trochę zdjęciami te opowieści.

Najpierw zamieszczę trochę moich ulubionych zdjęć z ich dzieciństwa :)






















Nasze dzieci miały trudne dzieciństwo... :lol:
Bardzo wcześnie uczone były samodzielności. Gdy tylko dały pierwszy znak, że chcą samodzielnie wziąć łyżkę w swoje ręce – dostały ją, chociaż sprzątania wtedy więcej, niż gdy mama nakarmi.
Agatka ma fajną serię zdjęć ilustrujących tę wczesną samodzielność









Bardzo szybko, bo jeszcze w szkole podstawowej same robiły sobie kanapki. Uważam, że posmarowanie kromki chleba masłem i położenie na niej plastra wędliny lub sera nie przerasta możliwości dziecka.

Na co dzień ja gotowałam obiady, tylko na święta piekłam placki. I tak dobrze wyglądaliśmy! :D
A jeśli komuś zachciało się czegoś słodkiego ekstra – piekł sobie sam

Pieczenie karpatki. Pyszna była!



Zazwyczaj dostawały kieszonkowe, ale proporcjonalne do budżetu rodziny, więc najczęściej symboliczne. Miały różne pomysły na „dorobienie” - jednym z nich było sprzedawanie różnych rzeczy na bazarze. Razem z siostrą cioteczną pozbywali się w ten sposób ubrań i zabawek, z których wyrosły, podręczników i innych drobiazgów.



Jeszcze jedna zasada, inna niż w większości znanych mi domów obowiązywała w naszym. Ona też potwierdza „trudne dzieciństwo” Agatki i Kuby.

Jeśli pojawił się w domu jakiś smakołyk, który wszyscy lubili, a było go mało, rodzice nie mówili – a niech sobie dzieci zjedzą, my nie musimy. Było dzielenie na 4 części i każdy dostawał swoją. Dziecko ma rozumieć, że nie jest pępkiem świata i z potrzebami rodziców trzeba się liczyć.
Rodzice często w najlepszej wierze, z wielkiej miłości, wszystko poświęcają dla dzieci, a później dzieci, przyzwyczajone, że „im się należy”, żądają coraz więcej, bo tego zostały nauczone...

My mieliśmy łatwiejsze zadanie od innych rodziców, bo nasze dzieci jakieś takie zgodne były od urodzenia...
Szczególna tu zasługa Agatki, która po Tatusiu cierpliwa i pogodna nigdy nie wykazywała zazdrości i niechęci wobec „konkurenta”, który się pojawił, a wręcz otoczyła go troskliwą czułością :)



Kuba natomiast nie był uciążliwym młodszym bratem, więc zazwyczaj pozostawali w dobrej komitywie.
(co nie znaczy, że różne „głupki” i „debile” nie były w częstym użyciu! :lol:)



Cyganka i książę z mieczem :)



Misie :) (na zdjęciu powyżej widać, że potem spieniężyły swoje futerka od Babci :lol:)





ZuluGula i Skrzypek na dachu



Zdjęcie podpisane „renifery” - można się domyślić, że fotograf rozsiadł się na sankach, a dzieci ciągną...




Do tej pory dobrze się dogadują, co nie znaczy, że nie mają swojej indywidualności.

Agatka zawsze była szczególnie wrażliwa na muzykę. To także odziedziczyła szczególnie po Tacie - wielkim melomanie, choć i mama ma kilkuletnią edukację muzyczną za sobą.
Wspominałam o „Od przedszkola do Opola”...
Nigdy nie chciała jednak, ku naszemu wielkiemu ubolewaniu, chodzić do szkoły muzycznej.
Jest natomiast samoukiem gitarowym.



Początkowo jej zamiłowania muzyczne były raczej przypadkowe, ale w gimnazjum odkryła dla siebie Dżem! Tej miłości jest wierna do dziś.
Była tu wcześniej mowa o buncie. Bardzo łagodnie zarysowany, ale wtedy właśnie dał się zaobserwować :)
Spódnica do ziemi, farbowane przez siebie bluzki, marzenie o dredach i dredopodobne fryzury, glany nawet do letnich sukienek – to Agatka z tamtego okresu.



Ciągała nas wtedy po koncertach w okolicy, a gdy była ciut starsza – sama na nie chodziła/jeździła.









Wcześniej chodziła na różne zajęcia muzyczno-taneczne do domu kultury





A na studiach zapisała się do chóru.



Zdjęcia dotyczące Agatki są tu: https://picasaweb.google.com/115132628360511080277/Agatka?authkey=Gv1sRgCP2O4ark0rHpVQ



Kuba początkowo zdradzał talenty konstruktorsko-inżynierskie
Robił szopki, sztalugi i inne. Najważniejszą konstrukcję opiszę za chwilę.
Interesował się też fotografią, chodził na kółko fotograficzne w domu kultury, doczekał się nawet wystawy swoich (i nie tylko) prac.



Ku radości rodziców, wraz z kolegą rozpoczął naukę w szkole muzycznej, której poświęcił kilka lat.



Niestety, z czasem stosunek do muzyki zaczął mu się zmieniać, co odzwierciedla to zdjęcie :lol:



I chociaż potem akordeon został zmieniony na klarnet, na niewiele się to zdało i kariera muzyczna została zakończona :/


A teraz to inżynierskie dzieło 13-letniego Kuby i nasze doświadczenie pasujące też do poprzedniego rozdziału o poczuciu humoru

Przyszedł kiedyś Kuba i pyta:
- Mogę się zgłosić do Wyścigu Mydelniczek Red Bulla?
- A co to takiego?
- Trzeba zrobić projekt jakiegoś śmiesznego pojazdu i wysłać organizatorom, a jak on uzyska akceptację, trzeba go zrobić i pojechać na zawody.

Znając słomiany zapał Kuby, widząc odległy etap realizacji mówimy OK!

Na papierze milimetrowym narysował projekt w trzech rzutach! - pierwsze zaskoczenie!

Projekt znalazł się w 100 zaakceptowanych spośród ponad tysiąca nadesłanych! - drugi zaskoczenie!

Kuba wraz z Rafałem rozpoczęli wędrówki po złomowiskach, warsztatach ślusarskich i innych podejrzanych miejscach i prawie cały czas (wakacje) spędzali w garażu.
Gdy po kilkudziesięciu dniach zobaczyliśmy efekt, szczęki nam opadły!
Trzeba było uwierzyć, że zapał się nie skończy i czeka nas wyjazd do Warszawy.

Pojazd składał się z 1 i 1/2 roweru, elementu rusztowania warszawskiego, kilku płaskowników, drewnianego płotka ogrodowego i paru innych detali.
Pojazd miał mieć postać kwiatka, w którym zasiądą dwa bąki!
Na tym etapie potrzebna była niewielka pomoc rodziców. Ja uszyłam płatki kwiatka, Piotrek pomógł przy zainstalowaniu hamulców, które były obowiązkowe, a których sprawność była badana przed wyścigiem i na której nam bardzo zależało ze względu na bezpieczeństwo chłopaków. Zjazd bowiem odbywał się z naprawdę dużą prędkością.

Na kilka dni przed wyścigiem odwiedziły konstruktorów w domu przedstawicielki Red Bulla.



Ładujemy pojazd na przyczepę



Wyścigi były na Agrykoli w Warszawie, zgromadziły tłumy



Oto „mydelniczka” naszych chłopaków





A tu mydelniczka w pędzie konkursowym



Bąk ze skrzydełkami u ramion



A po konkursie impreza w Bristolu z VIP-ami



Chłopcy zajęli 27 miejsce na 100, byli najmłodszymi uczestnikami wyścigów, dostarczyli nam niesamowicie dużo doskonałej zabawy i byliśmy dumni, że doprowadzili sprawę do końca!

A o Kuby pasji podróżniczej opisywanej na blogu można poczytać tu: http://www.plecakwspomnien.eu/ - zachęcam :)

Zdjęcia z Kubą: https://picasaweb.google.com/115132628360511080277/Kuba?authkey=Gv1sRgCJ-XxZa_vqbR4QE#


Pomimo tego "trudnego dzieciństwa", które zgotowaliśmy naszym dzieciom, chyba udało nam się zachować dobre stosunki między pokoleniowe, skoro zawsze chętnie z nami wszędzie jeździły.

A teraz, gdy są dorosłe, nie wstydzą się zabrać ze sobą rodziców nawet, gdy jadą ze swoimi koleżankami i kolegami, jak zdarzyło się Agatce, albo spełnić mamie marzenie o zorzy polarnej, zabierając ją (w Walentynki!!) oprócz dziewczyny w cudowną podróż do Norwegii! ( http://www.plecakwspomnien.eu/2013/02/aurora-borealis-norwegia-po-raz-pierwszy.html )

A na co dzień od dawna są samodzielne!

Powtórzę więc tytuł tego rozdziału - jesteście naszym największym sukcesem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz