poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Dolomity 2016, Włochy cz.1 Pierwsze próby ferratowe.

27.08 - 3.09.2016



To był mój kolejny niezwykły wyjazd! Pod wieloma względami niezwykły...
...dowiedziałam się o nim zaledwie kilka godzin przed zbiórką. 
...byłam pierwszy raz w przepięknych Dolomitach. 
...stawiałam swoje pierwsze kroki na ferratach. 
...i to wszystko we wspaniałej atmosferze towarzyskiej i religijnej.

Po dniu spędzonym z koleżanką na wędrówce po Liwoczu (zdjęcia z Liwocza) wracałyśmy wieczorem do domu, gdy oddzwoniła do mnie Ania z Łodzi. Miałyśmy się umówić na wrześniowe Tatry. Od słowa do słowa dowiedziałam się, że Ania przed Tatrami będzie miała jeszcze  Dolomity. I to już jutro. 
- A nie macie wolnego miejsca? - zażartowałam.
- Znajdzie się! Jedź z nami.
- No coś Ty! Żartowałam. Przecież to już jutro i do tego z Łodzi (250 km ode mnie), a jest 20.00!
- Ale wyjeżdżamy dopiero o 15.00 ;-)
Jeszcze parę informacji usłyszałam...

  ... i wtedy się zaczęło! Dawno takiej zaciętej, ostrej walki nie przeżyłam! Myślałam, że się pozabijają...
Jola rozsądna i Jola szalona.
Dość już miałam atrakcji w tym roku! Kamczatka, Fogarasze to za mało??!
Ale przecież już wrzesień prawie, już się ustatkuję, będę siedzieć na tyłku. W Dolomitach nigdy nie byłam a one takie piękne!
Pewnie, że piękne, ale taki wyjazd kosztuje! Potrzeba 1100 zł! Przecież kasy już prawie nie mam!
Wkrótce wypłata, a wyjazd przecież wybitnie tani. 8 dni z transportem, noclegami, jedzeniem, a nawet sprzętem na ferraty (*) - drugi raz taka okazja może mi się nie trafić.
Nie zdążę się przygotować! Przecież tylko noc mi została!
Niewiele mam do przygotowania... Mam swój spis potrzebnych rzeczy, godzina mi wystarczy, żeby wrzucić wszystko do plecaka.
Przecież nazbierałam grzybów na Wigilię! Trzeba je oczyścić, ususzyć! 
Zrobię to, przez noc wyschną, nie ma ich dużo.
W domu taki bałagan! Kiedy ostatnio odkurzałam?!
Odkurzę jak wrócę. Myślałby kto, że przejmuję się takimi rzeczami.
Dojrzali ludzie tak nie postępują!
Racja... chyba jednak przesadzam... to zbyt "wariackie papiery"

Już właściwie byłam całkiem rozsądna, kiedy zadzwoniłam do dzieci. 
Syn mówi - jedź! Jest okazja to jedź!
Córka stwierdziła - w cenie jest transport, spanie, jedzenie i o nic nie musisz się martwić?! Toż to "all inclusive" dla ciebie! Dawno tak nie miałaś. Jedź!

Jola rozsądna skurczyła się w sobie, a Jola szalona wzięła się za czyszczenie grzybów i pakowanie.
Na miejsce zbiórki dotarłam na czas.

Jestem pewna, że takie walki toczy każdy człowiek podejmując nie tylko podróżnicze decyzje. 
W zależności od tego, która "Jola"  w nas najczęściej zwycięża albo mamy życie pełne wrażeń i zwrotów akcji albo spokoju i stabilizacji. Co kto lubi.
Ja dziękuję Bogu za to, że jestem zdolna do tak szalonych decyzji! Bo wyjazdem jestem zachwycona do dziś!

Trzema busami jechaliśmy całą noc i pół następnego dnia. O świcie było pięknie!



Dotarłszy na miejsce, czyli w pobliże Pescul, rozlokowaliśmy się w przygotowanych namiotach...


...i jeszcze zdążyliśmy pójść się przywitać z górami.







Następnego dnia podjechaliśmy pod schronisko Rifugio Fedare i gdy spojrzałam z parkingu na potężne urwiska przed nami nawet przez myśl mi nie przeszło, że na oba te szczyty jeszcze dziś wejdę! Szczególnie ten po lewej.




Doszliśmy do Rifugio Averau na przełęczy skąd po krótkiej przerwie poszliśmy na szczyt Nuvolao (2574 m n.p.m). A widoki zapierały mi dech w piersiach!







 



A potem miała miejsce wielka próba ferratowa ;) :D Bardzo byłam ciekawa, jak mi pójdzie?... Na normalnym szlaku bardzo źle znoszę ekspozycję więc nie chodzę tam, gdzie są przepaście. A ferraty są nad nimi prowadzone. Czy w uprzęży będę się czuła bezpiecznie? Czy wystarczy mi zaufania do sprzętu? 

Nowicjuszy było wielu - przez weteranów zostaliśmy zaprowadzeni na "oślą łączkę ferratową" i poddani próbie :)





Zdałam!!! ;-) Zarówno egzamin wewnętrzny (ze sprzętem niemal się nie bałam) jak i zewnętrzny (umiałam się zachować ;) ). Wiedziałam, że wkrótce czeka mnie prawdziwa ferrata. Byłam jej bardzo ciekawa :)

A tymczasem...
Jak co dnia zebraliśmy się na mszę świętą - tym razem pod szczytem Nuvolao, z widokiem na Cinque Torri (pięć wież) w środku doliny. 
Powiem wam, że te msze w przepięknych okolicznościach przyrody, z krzyżem robionym przez chłopaków z tego, co pod ręką, z czystym i dźwięcznym śpiewem naszych turystów-chórzystów, z mądrym komentarzem do Ewangelii księdza Pawła lub księdza Damiana, z licznymi turystami różnych narodowości dołączającymi się do nas, były silnym przeżyciem, robiły na mnie ogromne wrażenie i wzruszały mnie. 
W aspekcie duchowym to był naprawdę ważny dla mnie wyjazd.






A po wzmocnieniu ducha poszliśmy wzmacniać ciało na ferratę i szczyt Averau (2 649 m n.p.m.)






"Ferratowanie" okazało się ekscytujące!
Ze sprzętem czułam się bezpiecznie, a pokonywanie kolejnych przeszkód dawało wiele satysfakcji. 
Tak to w drugim półwieczu mojego życia zaczęłam nową przygodę. I chociaż jeszcze nie zainwestowałam w lonżę i uprząż, to jeśli nadarzy mi się kiedyś okazja przejścia jakiejś ferraty, na pewno to zrobię :)

A widoki ze szczytu nadal zachwycają! 






Pora schodzić.








Cóż za przepiękny dzień! Jak to dobrze, że pojechałam!!!

Przepraszam za jakość zdjęć robionych komórką, ale aparat był w tym czasie w naprawie.

C.d.n. 

(*) Ferrata to szlak górski poprowadzony w trudnym terenie zaopatrzony w stalową linę, do której należy się wpiąć.

Ps. Jeśli tu byłeś zostaw ślad w komentarzu, miło mi będzie  wiedzieć, że ktoś to czytał ;)

2 komentarze:

  1. No jak sie weszło trzeba zejść niestety. Tego drugiego nie cierpię . Mam zawsze problem ze schodzeniem. Muszę pokonać ten lęk. Widoki nieziemskie. Dałaś radę Jolu niesamowite. Wspaniale się wspiąć tak wysoko i zobaczyć to czego inni nie mogą zobaczyć. Ja póki co najwyżej byłam w Tatrach na Czerwonych Wierchach.

    Pozdrawiam najserdeczniej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jednak zazwyczaj wolę schodzić. Przynajmniej nie muszę tak mocno pokonywać siły grawitacji jak idąc w górę, he he.
      Masz czas jeszcze na wysokie szczyty! Masz już swoje 2 tysiące metrów na Czerwonych Wierchach. Ja swój pierwszy dwutysięcznik zdobyłam na swoją 50-tkę! To był Zadni Granat w Tatrach.

      Usuń