4.03.2018
W sobotni poranek przypomniałam sobie o "płaczącej ścianie" w Rudawce Rymanowskiej i moich planach
odwiedzenia tego miejsca, gdy ściśnie porządny mróz. Po kilku latach
oczekiwania warunki wydawały się idealne! Szczególnie, że zapowiadali
słoneczną pogodę.
Podzwoniłam po znajomych z
propozycją szybkiego wypadu do Rudawki i
zebrałam komplet do samochodu.
Początkowo wyjazd zaplanowałam na 10.00, ale potem mnie tknęło i ja -
zatwardziały genetycznie nocny marek - postanowiłam wyruszyć o 5.00, bo
bałam się, że wiele osób może wpaść na pomysł odwiedzenia Rudawki w tę słoneczną niedzielę. Towarzystwo jednak straszenie
walczyło i ustąpiłam na wyjazd o 6.00. Po drodze mieliśmy wschód słońca.
Na miejscu byliśmy przed 9.00. Zaparkowaliśmy obok dwóch innych aut i zeszliśmy do koryta zamarzniętej rzeki.
Popatrzcie co zobaczyliśmy!
Dla porównania - tak to miejsce wygląda wiosną.
Gdy się już nacieszyliśmy widokami, nafocili do syta, wyszliśmy na
ulicę, a tam cały sznur aut! Ze 30-40! Ale się ucieszyłam, że mnie
przeczucie nie myliło!
Ale to wszystko jeszcze nic! Potem się dowiedziałam, że o 12.00
dziennikarz lokalnej strony z Krosna naliczył (i nagrał filmik) ponad
250 aut! A jeszcze inny, który był tam ok. 14.00 widział już ponad
400!!! samochodów, a korek ciągnął się kilometrami! Trafilibyśmy w sam
szczyt, gdyby nie zmiana planów.
Tam musiało być tego dnia ze 2 tysiące ludzi! Że też lód na Wisłoku wytrzymał!
My o 11.00 ustąpiliśmy już miejsca innym więc czasu mieliśmy jeszcze sporo i postanowiliśmy pójść jeszcze na Przymiarki - tradycyjnie szlakiem "Czy zobaczymy Tatry"
Początkowo szło się łatwo, szlak był dobrze przedeptany aż do punktu widokowego z ławeczką.
Ale wyżej już nie było tak łatwo i trochę się namęczyliśmy - dla zdrowotności ;)
Tatr widać nie było, nawet pobliska Cergowa była zamglona.
Potem zostało już tylko zejście, odwiedziny w pijalni wód w Rymanowie i powrót do domu.
Więcej zdjęć w tym albumie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz