środa, 17 stycznia 2018

Cz.3 Portugalska Droga Św. Jakuba czyli Camino Portugués Litoral 6-27.06.2017




Dzień 3.

O poranku wyruszyłam w dalszą drogę, która początkowo wiodła nadmorskim deptakiem wśród hoteli, restauracji i sklepów dla turystów. To nie takie otoczenie, jakie lubię, ale z rana tłumów nie było więc szło się fajnie.
Z daleka zauważyłam stojących przy chodniku  dwóch panów, którzy ucinali sobie pogawędkę. Jeden z nich trzymał rower na takich grubaśnych oponach. "Ciekawe jak się na takim rowerze jeździ?... chyba musi mieć wielkie opory, mając tak dużą powierzchnię styku z jezdnią" - myślałam zbliżając się do nich. A gdy ich mijałam,  nie wiem nawet kiedy wyrwało mi się pytanie - mogę się przejechać? Pan się miło uśmiechnął i od razu podał mi rower. Okazało się, że jeździ się na nim zadziwiająco lekko. A ja właściciela  jeszcze bezczelnie "zatrudniłam" do robienia mi zdjęć :)





Za miastem na wybrzeżu zaczęły się małe ogródki i wielkie suszarnie wodorostów. Jak się dowiedziałam, po osuszeniu i spakowaniu w wielkie bloki są (po przefermentowaniu?) używane jako nawóz. Może dlatego  rosły tu takie śliczne rośliny?











Dzień był piękny, bezchmurny, słońce  grzało bardzo mocno, ale wyraźna bryza od oceanu chłodziła powietrze idealnie, jednocześnie niosąc w stronę lądu cząsteczki intensywnie parującej wody, które zdecydowanie zmniejszały widoczność.







Jeszcze nie nadeszło południe, gdy poczułam wyraźne pieczenie z tyłu łydek i na stopach! Szłam na północ więc słońce miałam za sobą. Nie pomogły kremy z filtrami - trzeba by się smarować co godzinę.  Postanowiłam zastosować blokadę mechaniczną zamiast truć się chemiczną i założyłam długie spodnie, bluzkę z długim rękawem, a nawet skarpetki (do sandałów skarpety! skandal! obciach! żenada! - już słyszę głosy prześmiewców, co to wiedzą jak ma być, ha ha). A na głowę kapelusz prosto z pól herbacianych - wybitnie nietwarzowy, ale za to bardzo skutecznie chroniący przed palącym słońcem.





Wypiłam espresso w plażowym barze (dedykowanym też pielgrzymom, co widać) skąd - jak pokazywał szlakowskaz, pozostało mi 212 km do celu.






Teraz będzie wskazówka dla tych, którzy chcieliby kiedyś pójść tą drogą. Jakiś czas za tym barem i za następną wioską dochodzi się do wielkiego parkingu, a na wprost jest jakiś zakład. Można wtedy skręcić w lewo i wejść na plażę, którą wiele osób próbowało obejść ten zakład. Ale to jest zła droga. Trzeba tu skręcić w prawo odchodząc od oceanu i dopiero po kilkuset metrach pójść w lewo. Tu dopiero są wyraźne oznaczenia, wcześniej trudno je wypatrzeć.
W ten sposób rozpoczyna się odcinek Camino Litoral prowadzący nieco bardziej w głębi lądu, a potem nawet łączący się chwilowo z Camino da Costa.
Najpierw droga wiedzie wśród pól i tuneli foliowych, potem są miasteczka, zagajniki, cmentarz, aż dochodzi się w rejon potężnego ujścia rzeki Cavado w miejscowości Esposende. Była niedziela i właśnie w Esposende postanowiłam pójść do kościoła.























Z Esposende zostało mi 4 km wędrówki palmowym bulwarem w świetle zachodzącego słońca. Na tym odcinku poznałam Karola - młodego chłopaka ze Śląska, wędrującego samotnie. Ale on swoją Drogę rozpoczął w okolicach Faro. To 3-4 razy dłuższy dystans niż mój! I to było jego drugie Camino - rok wcześniej tak mu się podobało na jednej z hiszpańskich tras, że postanowił powtórzyć to doświadczenie.
Szedł ze swoim namiotem, ale dziś miał w planie nocleg w albergue w Marinhas, tak jak i ja.
Wystarczyło 2 km wspólnej wędrówki, żebyśmy się bardzo polubili. 

Przeszłam ok. 23 km i przestraszyłam się, że za szybko mi idzie i wkrótce "skończy mi się" Portugalia, a chcę w niej pozostać jak długo się da.


Dzień 4.

Następnego dnia Karol poczekał na mnie i dalej poszliśmy razem. Tocząc ciekawe rozmowy o życiu mijaliśmy miasteczka, pola, zagajniki, a w pięknym, pachnącym lesie eukaliptusowym urządziliśmy sobie piknik, podczas którego dogonili nas Henryk i Roswitha.

















W dalszej części drogi minęliśmy sad z dziwną i dla mnie makabryczną dekoracją - dwie lalki powieszone za głowy na drzewach!




Tego dnia Atlantyk widzieliśmy jedynie na horyzoncie, szliśmy wioskami, polami, lasami, przekroczyliśmy szeroko rozlane ujście rzeki Lima i doszliśmy do Viana do Castelo, gdzie ja zostałam na nocleg w albergue. 
Pożegnaliśmy się z Karolem serdecznie, bo on pokonywał dziennie znacznie dłuższe dystanse niż ja i planował nocleg w swoim namiocie dopiero wieczorem. Ale jak się potem okazało, nasze drogi przecięły się jeszcze raz.


















Tego dnia przeszłam ok 19-20 km. A w następnym odcinku rzeczywiście skończy mi się Portugalia... ;-)

Wszystkie zdjęcia z tych odcinków

2 komentarze: