wtorek, 11 grudnia 2018

Green Velo 6, Lipiec 2018 - podsumowanie i arboretum Bolestraszyce.


Ostatniego dnia naszej rowerowej eskapady, po leniwym poranku ze świeżym espresso, przeniosłyśmy nasze sakwy do przechowalni bagażu w schronisku i na lekko pojechałyśmy do arboretum w Bolestraszycach, około 10 km w jedną stronę.
Tam powłóczyłyśmy się po alejkach, pozaglądałyśmy w różne kąty, pozachwycałyśmy się urodą poszczególnych roślin i pięknie zagospodarowanymi zakątkami. Popatrzcie, jak tam pięknie. 
















Zachwyciły mnie pełne wdzięku i lekkości wiklinowe rzeźby z niezwykłym smakiem i polotem wkomponowane w cały ogród.
Odwiedziłyśmy też stałe ekspozycje muzealne dotyczące ptactwa, robactwa ;) i historycznych kartek pocztowych.













Wróciłyśmy do Przemyśla i po odebraniu bagaży stawiłyśmy się na dworcu na pociąg o 15.38.
Kilka stacji pojechałyśmy razem, podziwiając po drodze tęczę nad polami, a w Przeworsku pomachałyśmy sobie na pożegnanie - ja przesiadłam się do szynobusu jadącego do Stalowej Woli, a dziewczyny pojechały dalej, żeby w Rzeszowie przesiąść się do innego pociągu dowożącego je już na miejsce.




Na dworcu mój licznik pokazywał dystans 338 km naszej wspólnej drogi rowerowej. Naszej wspólnej, wspaniałej przygody! I mojego długodystansowego debiutu rowerowego, który rozbudził mój wielki apetyt na jeszcze!... więc ciąg dalszy nastąpi, ale nie wiadomo na razie, kiedy.

Wiola, Asia! Dziękuję Wam bardzo, dziewczęta, że mogłam z Wami dzielić tę radość i ten wysiłek. Tę całą przygodę. Wasze towarzystwo to był wielki atut tej wycieczki! Polecam się na przyszłość i do zobaczenia :)

A teraz czas na podsumowania i informacje.
Przejechałyśmy 338 km na odcinku Green Velo od Pysznicy koło Stalowej Woli do Przemyśla. Nie zrobiłyśmy wstępnie zakładanej pętelki do Stalowej przez Łańcut i Rzeszów, bo naszym priorytetem była jazda bez napinki, bez nadmiernego wysiłku, bez nastawienia na ilość przejechanych kilometrów, za to z przerwami na zwiedzanie, na zachwyty chwilą lub okolicą, na chwile lenistwa i podglądania przyrody.

Na tym odcinku trasa Green Velo jest dobrze przygotowana i oznakowana (oprócz tego jednego miejsca, o którym pisałam w pierwszej części), na znakach znajdują się nie tylko kierunki jazdy, ale często także odległości do kolejnych miejscowości. Co kilkanaście, kilkadziesiąt kilometrów znajdują się MORy, czyli miejsca obsługi rowerzystów. Zazwyczaj jest wtedy jakaś wiata, ławki, element do zawieszenia roweru w celu jego naprawy lub konserwacji. Czasami były tez informacje o ujęciu wody, ale w rzeczywistości nigdzie jej nie było, a jedynie rodzaj przenośnych dystrybutorów, które ktoś musiałby  uzupełniać wodą (niepitną!), ale pojemniki były zawsze puste, nawet rąk się nie dało umyć. Liczyłyśmy na to, że na takich MORach będą chociaż toalety, ale chyba też ich nigdzie nie spotkałyśmy.
Tak więc nadają się one na przerwę techniczną lub posiłkową, ale nie na nocleg.

Zaskoczyła nas spora ilość obcokrajowców na trasie. Właściwie każdego dnia słyszałyśmy kogoś mówiącego w obcym języku. Najwięcej było Niemców, a spotkałyśmy też rowerzystów ze Słowacji, Ukrainy, Anglii, a nawet dalekiej Hiszpanii. A może i o kimś zapomniałam. Pamiętam, że rozmawiałyśmy o tym, że musiały być podjęte mocne zabiegi marketingowe, skoro tak niedawno powstała trasa jest znana w środowiskach cyklistów z całej Europy.

Jeśli chodzi o nawierzchnię, zdecydowanie dominował asfalt, głównie były to mało uczęszczane lokalne drogi - jechało się bardzo przyjemnie. Bywały też odcinki dróg polnych albo szutrowych, ścieżek rowerowych i - na szczęście nieliczne - dróg krajowych ze sporym ruchem.

Nocować postanowiłyśmy w namiocie, żeby mieć maksymalne poczucie wolności, a w przypadku deszczu miałyśmy zamiar szukać agroturystyki. W rzeczywistości spędziłyśmy 2 noce w namiocie, jedną w domku kempingowym, jedną w szopie, bo ulewa pojawiła się gwałtownie i nie było jak szukać agroturystyki. Ostatnią noc spałyśmy zgodnie z planem w schronisku w Przemyślu.
Myślę, że można zaplanować noclegi na bazie agroturystyki, ale na niektórych odcinkach znalezienie noclegu może wymagać przejechania sporych odległości.
Noclegi kosztowały nas 55 zł, czyli 20 zł domek w Horyńcu i 35 schronisko młodzieżowe w Przemyślu.

Jedzenie kupowałam na bieżąco i nie wiozłam zapasów. Najczęściej wieczorem kupowałam coś na kolację i śniadanie następnego dnia, obiad czasem jadałyśmy w napotkanych lokalach, ale bywało, że w promieniu wielu kilometrów było to niemożliwe, a wtedy kupowałyśmy coś w sklepie i gotowałyśmy na swojej kuchence. W sakwach miałam najwyżej jakiegoś batonika lub owoc, no i oczywiście wodę.

Koszty całej wyprawy są znikome. Wydałyśmy tylko te 55 zł na noclegi, na jedzenie nie wiem ile wydałam, na pewno nie więcej niż wydałabym w domu, a sądzę, że mniej. Jeszcze można ewentualnie doliczyć bilet kolejowy w drodze powrotnej - 15 zł dla mnie i 7 zł dla roweru. Jest to więc pomysł na wakacje nawet dla tych, którzy są w kryzysie finansowym.

Warunkiem niezbędnym jak dla mnie jest jednak ładna pogoda. Może przelotnie popadać, to jeszcze nie problem, ale nie pojechałabym na taką wycieczkę, gdyby prognozy były zdecydowanie deszczowe. 

No i jeszcze moje - debiutantki - wrażenia...
Bałam się, że jazda z sakwami będzie wyraźnie trudniejsza od tej bez obciążenia i jestem zaskoczona, że tak nie było. Myślę, że sakwy ważyły  ok. 10-12 kg. Właściwie ich nie czułam podczas jazdy. Natomiast manewry typu przenoszenie roweru, wkładanie do pociągu itp. były trudne i wymagały sporego wysiłku. 

Letnie dni są długie więc pomimo nieśpiesznego przemieszczania się, odpoczynków, spokojnych posiłków, zwiedzania, kąpieli itp. bez trudu przejeżdżałyśmy nasze dystanse. Myślę, że 50-100 km, w zależności od atrakcji po drodze (ewentualnie od pogody) każdy rowerzysta może założyć, skoro ja, starsza pani, tyle przejeżdżałam swobodnie.

Mnie się podobało nadzwyczajnie! Bardzo liczę na wiele powtórek na różnych trasach, które mi się marzą i przekonałam się, że są w moim zasięgu. Na pewno nie chciałabym "rowerować" na trasach z wyraźnymi licznymi górkami, bo takie ostre podjazdy nie sprawiają mi przyjemności, a pchanie obciążonego roweru, i to pod górę,  jest trudne i męczące. Ale na nizinnych, ewentualnie wyżynnych trasach myślę, że będę się czuła świetnie.

Bardzo polecam wszystkim!

A jeśli macie jakieś pytania - chętnie odpowiem :)


Zdjęcia z arboretum
Szkoda, że nie mam swojego zdjęcia podczas jazdy, ale jest nadzieja, że dostanę jakieś później od swoich koleżanek :)

10 komentarzy:

  1. Brawo .. Brawo ... Tak trzymać Dzielne kobiety...

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Moze i ja kiedys zalapie sie na podobny wypad.... Czymkolwiek i gdziekolwiek, zapraszam na priv michalina3400@wp.pl

      Usuń
  3. Wsiąkłam tutaj na wiele dni ... a szukałam tylko wiadomości o krokusach na przełęczy Prislop:-)
    Przeczytałam wszystko, od samego początku, czując niesamowite emocje, wspaniały blog, bardzo przydatny w planowaniu wypraw, i na dodatek pozwala uwierzyć we własne siły i marzenia, wręcz wyzwala odwagę; jesteś wspaniała, Jolu, dziękuję i pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marysiu, podkarpacka sąsiadko ;) Może Twoje miłe słowa zmobilizują mnie do dalszego pisania, bo chyba zaczynam lekko tracić ducha... Bardzo Ci za te słowa dziękuję!
      Widzę, że Ty też masz duszę gawędziarza i dzielisz się swoim spojrzeniem na blogu.
      Zajrzę tam wkrótce :)
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  4. Zachecona przez Marie zajrzalam do Ciebie. Jaki ciekawy Twoj blog! przeczytalam przede wszytkim o Twoim Camino do Santiago de Compostela. Zrobilas go przez Portugalie, wychodzac z Porto. Mojego Porto, bo tam mieszka moja corka, wszystkie miejscowosci az do Caminha znam...podzielam Twoj zachwyt Portugalia i Porugalczykami. Bede czytac Twoj blog, powoli doczytam wszystko.Jestes niezwyka kobieta!!
    Ja zrobilam 300 km wychodzac z Francji z Saint Jean Pied de Port czyli bylo to Camino Frances, przeszlismy Pireneje. Zrobilismy okolo 200 km, a potem przejechalismy autobusem az do Sarrii i stamtad ostatnie 100km do Santiago...Czytalam Twoje wrazenia i wspomnienia wrocily. Szlismy w trojke. Piekna przygoda!
    Mam wielka ochote na Camino z Porto...
    Serdecznie Cie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję Grażyna za Twoje ciepłe słowa!
    Bardzo polecam Drogę z Porto, szczególnie Litoral, czyli tę, którą przeszłam - nadbrzeżną, wzdłuż oceanu.
    A w moich planach na przyszłość jest jeszcze Camino del Norte - północnym wybrzeżem Hiszpanii. Przeszły ją moje dzieci i zięć. Przepiękna jest ta Droga! Ale to ok. 900 km (od granicy z Francją, czyli z Irun) więc czekam na emeryturę, żeby móc spokojnie, powoli iść. Tak bez pośpiechu i nadmiernego wysiłku.

    Do Portugalii też kiedyś wrócę, żeby się spokojnie powłóczyć po całym kraju, zajrzeć w różne zakątki, nasycić się atmosferą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Portugalie kocham, kraj, ludzi, Po Polsce i Wnezueli jest moja trzecia ojczyzna.

      Usuń
  6. Podziwiam, ja mam problem przejechać rowerem bez bagażu 20 km do babci. chyba czas to zmienić

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niewątpliwie warto zmienić! Ta wyprawa tak nam posmakowała, że już kombinujemy i próbujemy znaleźć termin choćby na krótką powtórkę.
      Tak jak pisałam - wydawało mi się, że z sakwami będzie ciężko i bałam się, czy dam radę?...
      A okazało się, że bagażu niemal nie czuć - bardzo się zazwyczaj ograniczam, do naprawdę niezbędnych rzeczy... choć chyba trochę kłamię ;) wziąwszy pod uwagę, że wiozłam kawiarkę, żeby mieć codziennie świeże ulubione espresso :D

      Usuń