Tego dnia kończy się nasza przygoda
Rano idziemy zrobić ostatnie zdjęcia klifom...
Budzik jak co dzień wyrywa nas o 7.00 z błogiego snu...
Ale dość wylegiwania! Dziś w planie wąwóz Masca! Wszystkie przewodniki i blogi podpowiadają, że tam trzeba być!
Musimy dojechać na 10.15 na autobus z Santiago del Teide do wsi Masca, a droga wąska, kręta, jedzie się powoli.
W pierwszych promieniach słońca zatrzymujemy się na śniadanie.
Dzień przebogaty i pełen kontrastów!
Wstajemy jeszcze wcześniej niż zazwyczaj, bo gospodarz już "pohukuje",
tłucze się wiadrami, wkrótce zamiata wokół nas, nie dając spokojnie
przygotować śniadania. Ignorujemy go, wiedząc, że schronisko mamy
opuścić do 8.00 (kuchnię do 7.30), czyli mamy jeszcze czas.
Zaraz po kupnie biletu, a więc ponad pół roku przed lotem, powiedziałam
do Joli, która po górach chodzi znacznie, znacznie mniej niż ja, że
możemy na del Teide wjechać kolejką, ale bardzo chciałabym, żebyśmy
zeszły na piechotę. Joli reakcja mnie zaskoczyła i ucieszyła: No coś ty!
Wchodzimy też na piechotę i śpimy w schronisku!
Super!!!
Wstajemy jak zwykle przed świtem i od razu ruszamy w drogę. Zanim
dojechałyśmy do Santa Cruz zrobił się dzień. Niestety znów - na tej
wysokości - bez słońca
. Bo na obrzeżach wyspy, na plażach, słońce cały czas przyświecało!