środa, 3 czerwca 2015

Teneryfa, dzień 4, dzień przebogaty i pełen kontrastów!



 


Dzień przebogaty i pełen kontrastów!

Wstajemy jeszcze wcześniej niż zazwyczaj, bo gospodarz już "pohukuje", tłucze się wiadrami, wkrótce zamiata wokół nas, nie dając spokojnie przygotować śniadania. Ignorujemy go, wiedząc, że schronisko mamy opuścić do 8.00 (kuchnię do 7.30), czyli mamy jeszcze czas.


Nie udaje się nic wykombinować i staje się oczywiste, że muszę przylecieć tu jeszcze (co najmniej ) raz, aby poczuć tę wymarzoną siarkę :D Najwyżej wjedziemy kolejką :D I jest jeszcze na tej wyspie tak wiele do zobaczenia!
Jola była wyczerpana podejściem (ok. 1000 m), do schroniska doszła z pomocą. Źle się czuła (choroba wysokościowa?). Całkowicie straciła zainteresowanie szczytowaniem...
Gdyby chodziła kolejka, poszłybyśmy w jej stronę i Jola by zjechała, ja poszłabym na szczyt. Ale nie chodziła.
Gdyby Jola mogła poczekać w schronisku, aż ja wrócę ze szczytu, tak by było. Ale schronisko jest całkowicie zamknięte od 8.00 do 11.00.
Gdyby nie to, że wyjść ze schroniska musieliśmy prawie jeszcze w nocy i trudno było ocenić, jaka tego dnia będzie pogoda - być może dałoby się poczekać w miłym słoneczku na tej ślicznej ławeczce przed schroniskiem, ale gdy opuściłyśmy budynek było -4 i otaczała nas chmura.

Nie było więc innej opcji, niż schodzić. "Nie puściłabym" Joli samej na dół, bo bym się o nią bała.

Nie powiem - cierpiałam bardzo! :/ Wszak czułam się doskonale. Tak długo o tym marzyłam (ta siarka!), a nie postawiłam tej kropki nad i... :(
Ale nie mam w zwyczaju pielęgnować złych uczuć. Przełknęłam to niepowodzenie, odwróciłam się od szczytu i z uśmiechem otworzyłam na nowe przygody :D



Gdy wychodzimy jest -4°C, brzask, a po chwili pierwsze promienie słońca przedzierające się przez lekką chmurkę. W tym świetle schronisko prezentuje się cudnie!









Im niżej schodzimy tym niebo czystsze - widzimy więc całą okolicę w porannym słońcu, co wynagradza nam wczorajszą "mgławicę"





Kaldera zatrzymuje potężne chmury, które psują wczasy nadmorskim turystom :twisted:



W ramach rekompensaty za Teide odbijamy ze szlaku na Montana Blanca (2750 m n.p.m.), skąd rozpościerają się przecudne widoki na wszystkie strony świata :)

Filmik z tego miejsca (HD): https://picasaweb.google.com/115132628360511080277/Teneryfa9022015#6119081055888248562







Lansujemy się więc na tle okolicy, a przede wszystkim Teide, który okazuje się być cały czas zachmurzony :/ Tutaj, jak nam się wydaje, jest już z 10 °C.







Wypatruję ciekawe skały w okolicy - jak się później okaże nadzwyczaj popularne miejsce!
Ta kreska za skałami to droga, którą potem będziemy jechały. Widać nawet autobus po prawej stronie.



Schodzimy dalej tak na wpół zimowo jeszcze.







Samochodzik stoi na swoim miejscu :jupi:
Planujemy, co dalej z tym dniem zrobić i jesteśmy idealnie zgodne! Unisono stwierdzamy, że musimy w końcu zaznać tej wyspy od jej najpopularniejszej strony Dziś chcemy poczuć ciepło afrykańskiego słońca! :D
Postanawiamy jechać do Los Gigantes - potężnych klifów na zachodzie wyspy, po drodze zahaczając o jakieś słoneczne plaże.

Ale nie odpuścimy żadnej atrakcji, która się nawinie - to oczywiste!

Ruszamy więc, a po chwili jesteśmy w pobliżu kompleksu wielkich skał, które widziałyśmy z Montana Blanca. Z bliska wyglądają imponująco! To Roques de Garcia. Niestety, pomimo ogromnych parkingów nie mamy gdzie zaparkować :/ i po zrobieniu 3 kółeczek z nadzieją, że coś się zwolni (i zrobieniem kilku zdjęć wprost z ulicy) jedziemy dalej na...









...kolejny punkt widokowy, oczywiście :D
Pięknie stąd widać te skały, ale i Teide.











Filmik z tego punktu (HD ) https://picasaweb.google.com/115132628360511080277/Teneryfa9022015#6119082911385796018

Kształt chmury na szczycie przypominają mi chmury związane z halnym w Tatrach i myślę sobie, że na szczycie musi być pogodowa masakra, prawdopodobnie...
Być może w ogóle nie dałabym rady wejść na szczyt? :hmmm:

Chwilę wygrzewamy się na słońcu (było z 15 °C), lansujemy na tle wulkanu i wkrótce opuszczamy kalderę wjeżdżając tym samym w strefę mroku i ponurości, czyli chmury widziane przy schodzeniu z Teide.



Jedziemy bardzo krętą drogą i nie mamy jak zrobić zdjęć ładnego, skalistego lasu osnutego mgłą - Jola próbuje uwiecznić go podczas jazdy.





Dojeżdżamy do miejscowości Vilaflor i postanawiamy zjeść jakiś typowo kanaryjski obiad.

Jest zupa o ciekawym smaku i bogactwie składników - ziemniaki, makaron, fasola, kukurydza w kawałkach, mięso, dużo warzyw. Pyszna!



Najbardziej kanaryjskie danie jednak to ziemniaki gotowane w mundurkach z pikantnymi (ale nie nadmiernie) sosami (mojo) czyli Papas con Mojo



Na koniec dajemy się skusić przemiłej kelnerce na kawę po kanaryjsku. Nie pamiętam wszystkich jej składników, ale na pewno była tam limonka i jakiś bardzo aromatyczny likier.
Kawa była bardzo ładnie podana - układała się w kontrastowe poziome paski, ale zanim pomyślałyśmy o zdjęciu już łapczywie piłyśmy, zamieszawszy wcześniej :roll:



To wszystko nadzwyczaj nam smakowało, pogawędka z kelnerką także samo i tak pokrzepione postanowiłyśmy zwiedzić Vilaflor.
Niezbyt nam się to udało, ale to co zobaczyłyśmy (podchodząc nie dalej niż na 10 metrów) bardzo nam się podobało!
Ma miasteczko klimat!
A temperatura w tej mgle-chmurze to 5°C!







Jedziemy dalej, wciąż niżej i niżej. W pewnym momencie widzimy to, co najczęściej nam się zdarzało w czasie tej podróży - świat wynurzający się spod podstawy chmur.



I zaczynamy głośne odliczanie - co 3-4 minuty samochodowy termometr pokazuje o stopień więcej :jupi:
15°C!
16°C!
...
19°C!!!
...
21°C!!! Hurrrrraaaaa!!!
...
Stanęło na 23°C!!!



Postanowiłyśmy zapuścić się na plaże największych, najsłynniejszych, najbardziej komercyjnych centrów wczasowych Teneryfy - Los Christianos i Los Americas.
Ludzie wokół chodzili w T-shirtach i krótkich spodenkach, ale my byłyśmy nieufne 8)
Spodnie skróciłyśmy do rybaczków, ale z polarami się przezornie nie rozstałyśmy :kukacz:





Po chwili okazało się, że jednak nie da się wytrzymać tak zubieranym





Fajne były kontrasty pomiędzy widokiem w stronę wybrzeża...



... i w stronę centrum wyspy!



Gdy już nagrzałyśmy się do syta i jechałyśmy w stronę Los Gigantes pomyślałam sobie - czemuż to nie poszłam w ślady tych ludzi?!! :oczynoela:



Wszak woda wydawała mi się wystarczająco ciepła do kąpieli, a słoneczko przygrzewało!

Skręciłyśmy więc na najbliższą plażę i postanowiłam zażyć kąpieli! :jupi:

To ja :D


I to wszystko w jednym dniu!!!
To dziś rano startowałyśmy przy -4°C, a teraz pławimy się w 23°C!
27 stopni różnicy! :D

Nie dojeżdżamy do Los Gigantes, bo po drodze, szukając miejsca na zrobienie zdjęć klifom...



(i ciepło mi w sandałkach!)




...trafiamy na świetną miejscówkę! W otoczeniu tych kamperów postanawiamy spędzić noc, śpiąc w samochodzie. Ciekawe jesteśmy, czy będziemy mogły spać? Czy nie wstaniemy połamane?
Skusiła nas głównie temperatura tu panująca (w nocy 17°C), bo wszystkie miejscówki, na które miałyśmy pozwolenie leżą znacznie wyżej i temp. w nocy to ok. 7-10°C)





A korzystając z tego, że jesteśmy w miasteczku idziemy na lane piwo - lokalną teneryfską Doradę! Pyszności! :D



I tak zakończył się ten przebogaty dzień pełen wrażeń i zmian krajobrazu.
Dobrze, że mamy odporne organizmy i nie doznałyśmy szoku termicznego!!!

Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/115132628360511080277/Teneryfa9022015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz