piątek, 6 listopada 2015

Norwegia 2015 - podróż

Najtrudniej zacząć…
No, ale bez tego się nie da ;-)
Może więc tak?...
O Norwegii marzyłam od „zawsze”. Gdy na lekcji geografii w szkole dowiedziałam się o istnieniu fiordów i zobaczyłam ich zdjęcia zachwyciłam się. Ale wtedy Norwegia była dla mnie równie nieosiągalna jak teraz księżyc.
Potem zdjęcia zorzy polarnej rozpaliły marzenia, które nie były już tak abstrakcyjne, jak wcześniej, bo zniknęła żelazna kurtyna.
A gdy zaczęliśmy podróżować po Europie z przyczepą kempingową i w jednej z podróży zabraliśmy autostopowiczów, od których usłyszeliśmy o nadzwyczajnej urodzie Lofotów, zaczął się rodzić w mojej głowie całkiem realny plan spełnienia norweskiego snu. Musiało jednak upłynąć jeszcze kilka lat, zanim udało się go wcielić w życie.
Udało się to dopiero w tym roku i to w dość odważnym stylu… czyli jak? Po babsku!

Norwegia po babsku.

Dlaczego po babsku? Bo tak wyszło... A było tak...
Bałam się, że po śmierci męża będę musiała zrezygnować z podróżowania z przyczepą kempingową, bo jak miałabym sobie sama z nią poradzić? Prowadzenia zestawu się nie obawiałam – wszak to najczęściej ja byłam kierowcą rodzinnym. Ale sama nie przypnę i nie odepnę przyczepy, a to konieczne przy moim wędrownym stylu wakacyjnego życia.
Próbowałam więc znaleźć sobie jakieś towarzystwo chętne do tego sposobu turystyki. Nie było to łatwe, a największą przeszkodą dla wielu potencjalnych towarzyszy było to, że jak już miałam jechać tak daleko to chciałam na jak najdłuższy czas – w moim przypadku na 6 tygodni.
I ostatecznie, po długich poszukiwaniach, znalazły się takie osoby wśród moich znajomych… i były to same panie!
Początkowo trochę mnie to niepokoiło, ale z czasem właściwie nadało wyprawie dodatkowy smaczek!
Tak więc we wrześniu 2014 uformowała się babska ekipa w składzie (od lewej): Jola, Daniela, Bożena, Karina, Wanda.





Nie znałyśmy się zbyt dobrze – Danielę znałam z 2-3 wyjazdów w góry (w dużym gronie), Karinę, Wandę i (w znacznie mniejszym stopniu) Bożenę znałam od lat, ale tylko ze spotkań służbowych jeden raz w roku.
Umówiłyśmy się na 2 spotkania integracyjno-organizacyjne. Pierwsze na Sylwestra w Zakopanem





Drugie nad Jeziorem Tarnobrzeskim, na którym dziewczyny pierwszy raz w życiu zobaczyły wnętrze przyczepy kempingowej i poznały organizację życia w niej.






Plan był taki: jedziemy w 5 na 19 dni (zwanych przeze mnie pierwszym turnusem), po których Karina i Wanda muszę wrócić do Polski (z Alesund). Daniela, Bożena i ja przez następne ponad 3 tygodnie podróżujemy na północ aż na Nordkapp (drugi turnus ).
Zabieramy ze sobą zapas jedzenia z Polski, śpimy na dziko, bo w Norwegii to legalne, a w tym drogim kraju trzeba oszczędzać na tym, na czym tylko się da – i tak wydatki na paliwo, promy i drogi nie będą małe!
Pełna obaw w kwestiach samochodowo-technicznych poddałam samochód gruntownym badaniom, kupiłam nowe opony do samochodu i przyczepy, sprawdziłam stan akumulatora, wymieniłam/uzupełniłam wszystkie płyny i oleje, a nawet wymieniłam pasek rozrządu, bo podobno był już na to czas w moim 10-letnim fordzie.
Ponieważ pochodzimy z różnych stron Polski (Żywiec, Chorzów, Stalowa Wola i 2 z Łodzi) ustaliłyśmy miejsce spotkania w Łodzi i 1 lipca 2015 we wczesnych godzinach popołudniowych ruszyłyśmy po naszą wymarzoną norweską babską przygodę.




Pierwszego dnia dojechałyśmy w zachodnie rejony Polski i nocowałyśmy koło kompleksu Port 2000.


(zdjęcie Kariny)

Cały następny dzień to przejazd przez Niemcy aż do duńskich granic, a po południu trzeciego dnia zameldowałyśmy się w porcie w Hirtshals, skąd o 21.00 wypłynęłyśmy do norweskiego Kristiansand.









Do brzegów Norwegii dopłynęłyśmy o północy, a na niebie wciąż była słoneczna poświata.



Znalazłyśmy miejsce na stacji benzynowej i szybko poszłyśmy spać.
Rano, jeszcze bez śniadania, pobiegłyśmy do centrum handlowego wykonać najważniejsze zadanie na dziś – znaleźć sklep sieci Narvesen, żeby kupić norweski starter MyCall, który nam polecano (nie byłyśmy zadowolone). Okazało się, że przyszłyśmy za wcześnie i musimy poczekać najpierw na otwarcie sklepu, a potem na aktywowanie naszych kart, co w Norwegii nie jest tak proste jak u nas (każda karta jest imiennie zapisywana w centralnym rejestrze).
Gdy tak siedziałyśmy na ławce oczekując na załatwienie spraw podeszła do nas grupa młodych ludzi, którzy mieli akurat jakiś happening w pobliżu i poczęstowali nas wszystkie gorącą kawą i drożdżowymi bułkami!!!



Czyż nie piękne przywitanie przygotował dla nas ten kraj?! :D

W końcu z „uzbrojonymi” telefonami i tabletami przenosimy się nieco na zachód i znajdujemy urocze miejsce na nocleg.



A potem udajemy się na wycieczkę na Lindesnes – najbardziej wysunięty na południe skrawek Norwegii z zabytkową latarnią morską. Ale o niej opowiem w następnym odcinku.

Tymczasem zapraszam do galerii, zdjęcia tam prawie te same co w relacji, ale jest półminutowy filmik pełen naszego entuzjazmu :D

https://picasaweb.google.com/115132628360511080277/Norwegia2015Podroz#

cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz