środa, 20 maja 2015

Nasze podróże małe i duże - Czechy! 1999



Zacznę od dużych. Największych. Zagranicznych. Nie było ich wiele.

Po otwarciu granic, nas, wychowanych w głębokiej komunie, zagranica niezwykle intrygowała, ale i napawała niepokojem! Ciągnęło nas tam bardzo, jednak… czy sobie poradzimy? Przecież języki obce są nam obce
Co prawda miałam w szkole rosyjski 12 lat, ale nigdy się go właściwie nie uczyłam wyczuwając niemą aprobatę mojej mamy, która po swoich doświadczeniach około wojennych szczerze nienawidziła Ruskich.
Uczyłam się co prawda też angielskiego (4 lata), nawet zdawałam go na egzaminie wstępnym na studia (i zdałam! ), ale przez 15 lat nie używałam go ani razu, więc w głowie była pustka. U Piotrka podobnie.
Z tego strachu zrodził się pomysł wyjazdu:


Czechy! 1999

Taka „zagranica-nie zagranica”. Niby nasz bratni naród, ale już mówią innym językiem i to takim, który w razie czego chyba potrafimy zrozumieć.
No dobrze. Czechy. Wiadomo – Praga. Ale co dalej? Mamy miesiąc do zagospodarowania. Nie było internetu (tak powszechnego i bogatego), w naszej biblioteczce nie było przewodnika… Niby przewodnik można było kupić, ale my mieliśmy inny pomysł!
Wykorzystaliśmy dziecięcą układankę z czeskimi zamkami – Czesi nazywają ją pexeso. Coś podobnego do tego: http://www.pexeso.net/hrady-a-zamky-cr/06586 (tu internetowe pexeso dot. Liptowskiej Mary: http://www.liptovska-mara.sk/pexeso/pekseso.php )

Zaznaczyliśmy wszystkie te zamki na mapie, wybraliśmy te, które nam się najbardziej podobały, wytyczyliśmy logiczny ciąg połączeń drogowych i - w drogę!!!
Całe życie bardzo rzadko jadąc gdzieś, wyznaczaliśmy miejsce docelowe i na nim się koncentrowaliśmy. Zazwyczaj mieliśmy w planie punkty, które zamierzaliśmy po drodze odwiedzić. Czasem zaplanowane, często spontanicznie zauważane na drogowskazach, tablicach informacyjnych i tp.

Tak było i tym razem.
Zobaczyliśmy intrygujący wał więc zatrzymaliśmy się na posiłek nad Jeziorem Otmuchowskim:


Nocowaliśmy w Nowej Rudzie, w hoteliku prowadzonym przez uczniów Technikum Hotelarskiego.

Pojechaliśmy zwiedzić Karpacz i wejść na Śnieżkę:

Bardzo lubię to zdjęcie. Analizujemy jakiś element świątyni Wang :)


Prawie na Śnieżce:


W Białym Jarze:


Następny dzień to Adrszpaskie Skalne Miasto:




A potem jedziemy do Pragi. Na dworcu załatwiamy sobie kwaterę i gdy już ruszamy spod dworca, nasza skodzinka huknęła donośnie, strzeliła dymem spod ogona i stanęła jak wryta!
Całe szczęście mieliśmy assistace. Przyjechał przedstawiciel ubezpieczyciela z fachowcem, stwierdzili, że wygląda na to, że silnik zatarty! Czyli cały nasz budżet wakacyjny diabli wzięli (AC nie mieliśmy)! :cry: Zaholowano skodę do serwisu (całe szczęście była w Czechach, czyli wśród swoich ), a nam kazano czekać. Naprawa trwała 2 doby, okazało się, że to tylko uszczelka pod głowicą. Zapłaciliśmy niewiele, a na czas naprawy należał nam się (w ramach assistance) darmowy nocleg.

Miła pani, u której nocowaliśmy 8 dni, wystawiła nam rachunek pisząc jedynie o 2 dniach. Tym sposobem nasza skodzinka refundowała nam noclegi w Pradze :jupi: :D

W Pradze było cudownie! Zwiedzaliśmy miasto snując się leniwie po wszystkich zakątkach.

Złota Uliczka


Pod słynnym zegarem:


Na tle "tańczących budynków" (pierwowzorami byli Ginger Rogers i Fred Astaire)


Wyszehrad


Labirynt z krzywymi lustrami na wzgórzu Petrzin, świetna zabawa!:


Praska Troja (obok było zoo, które też odwiedziliśmy):



Tam też wyszła cała prawda o nas - rodzicach patologicznych!... :oops:
To było bardzo upalne lato. Wieczorami robiło się przyjemnie chłodno, Praga była pięknie oświetlona, szwendaliśmy się więc po zaułkach chłonąc atmosferę miasta późno w noc.


Wstępowaliśmy do niektórych lokali, gdzie grała muzyka, jedliśmy lody, pili piwo...




...oglądali "śpiewające fontanny", których oświetlenie włączano po zmroku (ok.22.00).


Przez to wszystko wielokrotnie spóźnialiśmy się na ostatnie metro (o północy!!!) i musieliśmy zasuwać pieszką. 6 km. Dzieci 9 i 12 lat!

A potem spaliśmy do południa :oops: , chcąc odespać nocne harce i przespać największy upał.
Pięknie było! :twisted:

Z Pragi pojechaliśmy jeszcze do zamku Karlstein (stoimy na polu golfowym)



I do zamku Krivoklat, gdzie dzieci strzelały z kuszy.


Następne w naszej podróży były Karlove Vary, które opanowane przez Ruskich były dla nas za drogie. Nocowaliśmy w domku kempingowym w miejscowości o ślicznej nazwie - Kyselka.
Klika zdjęć z Karlovych Varów (Var?):

Przy cerkwi


W centrum zdrojowym:




A potem były Mariańskie Łaźnie i Franciszkańskie Łaźnie:


(Ustawiliśmy się do zdjęcia, a te dranie wyłączyły nam fontannę! :zly: )


No i te zamki, które nam drogę znaczyły

Za nami Loket:


Po zejściu z zamku Zvikov czekamy na statek do zamku Orlik:


Za dziećmi widać Zvikov


Na tle zamku Orlik



Za nami Hluboka (jak zamek księżniczki z bajki):


W Czeskim Krumlovie - prześliczne miasteczko! Dookoła otoczone ściśle przez wijącą się Wełtawę.

("proszę pana, tylko niech pan nie utnie tej wieży"! )


Rożmberk (Kuba świruje pawiana :lol:)


Zlata Koruna


Blatna


Na zamku Valdstein


Na tle Trosky:



Było też wiele innych zamków, miejscowości, zabytków.

A wszystko to było przeplatane wieloma atrakcjami, np.:

...basenami:
na dachu jednego z hoteli w Karlovych Varach:


na polu namiotowym (z tyłu Wełtawa) w pobliżu Zvikova i Orlika


...zwiedzaniem jaskiń:
Np. Konepruske Jaskynie:



...obserwacją zwierząt:


Była jazda na gokartach, wesołe miasteczko, koncerty ulicznych kapel, przemarsz defilad i korowodu przebierańców i in.

Wypuściliśmy się nawet pierwszy raz za "prawdziwą" granicę, czyli pieszo poszliśmy na wycieczkę do Austrii:


Na końcu wylądowaliśmy w Jicinie, w poszukiwaniu Rumcajsa


W pobliżu zwiedziliśmy Czeski Raj:





A niemal w zieloną noc, na polu namiotowym pod Jicinem, miało miejsce brzemienne w skutkach wydarzenie - poznaliśmy parę przemiłych Holendrów! Marieke i Driesa.

Zaowocowało to serdeczną przyjaźnią, która trwa do dziś, wieloma odwiedzinami naszymi w Holandii i Holendrów u nas, poznaliśmy swoje rodziny, ale przede wszystkim jestem im wdzięczna za to, że dzięki ich zachęcie, cierpliwości i pomocy wydobyłam z zakamarków niepamięci mnóstwo angielskich słów i zwrotów oraz odważyłam się w końcu głośno je wypowiadać! I choć mój angielski jest żałosny, to wystarcza, żebym się w najważniejszych kwestiach porozumiała za granicą :jupi:

Oto i oni: (a właściwie tutaj tylko Dries, bo Marieke robiła zdjęcie)


Tutaj jesteśmy rok później na Połoninie Wetlińskiej, w Chatce Puchatka:


Tę naszą pierwszą zagranicę wspominamy chyba z największym sentymentem! To było piękne, ciepłe lato, z Jolą i Januszem, którzy nam towarzyszyli było jak zawsze wesoło, stać nas było na wiele atrakcji, bo wtedy w Czechach było naprawdę tanio.
Mieliśmy ze sobą namiot (nie tę willę z Bieszczadów , dużo mniejszy :D), ale domki kempingowe były tak tanie, że zazwyczaj w nich spaliśmy.


I choć podobno Czesi nas nie lubią, to my mieliśmy tylko jeden drobny, niemiły incydent w Pradze. To był po prostu niemiły człowiek.
Wszystkie pozostałe kontakty z tubylcami były bez zarzutu!

A język czeski tak polubiliśmy, że nasza nawigacja samochodowa mówi do nas głosem Zdenki, co my uwielbiamy ("czwrty wjezd", "prvy wijezd" :lol: ), ale niektórych naszych pasażerów (także z tego forum) często drażni :roll:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz