sobota, 16 maja 2015
Nasze podróże małe i duże - Rumuński rekonesans 2011
Rumuński rekonesans
Bardzo ciągnęło nas do Rumunii, ale wciąż się nie składało.
W końcu udało się "na chwilę", czyli na weekend majowy w 2011. Było wtedy tylko 4 dni wolnego, ale do Oradei na północy Rumunii mamy 500 km, więc miało to sens. Jedziemy z Januszem, zabieramy przyczepę.
Pierwszy nocleg na łące w pobliżu Egeru. Wcześniej, jak to w Egerze trzeba - degustujemy wina w Dolinie Pięknej Pani
Rano dość pobieżnie zwiedzamy Eger...
...i jedziemy dalej. Zauważamy przy drodze ciekawe miejsce
Już w domu po powrocie wyszukuję w internecie, że to pomnik upamiętniający krwawą porażkę Węgrów w walce z Turkami.
Po pewnym czasie znowu widzimy coś ciekawego! Jaki dziwny cmentarz! W Hajdúböszörmény.
Zaskoczyła nas stylistyka nagrobków, ale nie sposób było się dowiedzieć czegoś na miejscu po angielsku.
Potem czytaliśmy, że te słupy-wieżyczki symbolizują dzioby łodzi...
Zauważamy też inne niż u nas usytuowanie napisów - jakby "w nogach"
Dla dzieci, tak jak u nas, białe nagrobki
W innej części tego cmentarza była stylistyka bardziej podobna do naszej, ale napisy nadal "w nogach" ;-)
W końcu dojechaliśmy do Oradei
Nasz kemping w miejscowości 1 Maja. Stylistyka i wyposażenie chyba z lat 70-tych XX wieku Ale było wszystko, czego nam było trzeba!
1 Maja! Co to za nazwa dla miejscowości?!!
A do tego jest wtedy akurat 1 maja!
A do tego ja się urodziłam 1 maja!
Oradea nie powala
Tamtejszy teatr
Po prawej synagoga
Wieczorem
Lubię ludzi z poczuciem humoru!!!
Zobaczyliśmy Oradeę, która nas nie zachwyciła, ale bardziej byliśmy ciekawi Rumunii prowincjonalnej.
Wyruszyliśmy w krótką podróż pobocznymi drogami.
W pewnym momencie zauważamy chałupniczej roboty znak, mówiący o jakiejś knajpce w pobliżu. Skręcamy!
I tam zostaje zdemaskowana nasza haniebna pycha! Szczególnie moja!
Znajdujemy dom nad stawem, niezbyt wyglądający na lokal publiczny.
Niepewni, czy dobrze trafiliśmy postanawiamy zapytać jedynego człowiek, kręcącego się w pobliżu.
Widząc go jednak w gumofilcach i kufajce, jakby od obrządku wrócił, zaczynamy się śmiać w zaciszu naszego samochodu mówiąc:
- Ale jak się z nim mamy dogadać? Po angielsku??!
Domyślacie się chyba, co było dalej?
Facet totalnie zgasił nas, a szczególnie mnie, swoim biegłym angielskim!
Mało tego! Mówił biegle jeszcze po węgiersku(!) i włosku, trochę też znał niemiecki!
Niby człowiek wie, że pozory mylą, a wciąż się na nie daje nabrać!
Był marynarzem i życie wymusiło na nim znajomość języków.
Wieczór spędzamy w towarzystwie Dana, który nas zaczepia na ulicy, widząc rejestrację naszego samochodu. Okazuje się, że bardzo lubi Polaków, pracował kiedyś w naszych kopalniach, zna język polski.
Wymieniliśmy adresy mejlowe, ale jakoś dotychczas nie było sposobności do dalszych kontaktów
A rano powoli wracamy do kraju ojczystego, po drodze zjadając obiad w węgierskim ślicznym zajeździe
Pozostałe zdjęcia z tego wyjazdu: https://picasaweb.google.com/101240905859008866043/RumuniaWegry30043052011#
Rekonesans wypadł pozytywnie i jeszcze w tym samym roku znów odwiedzamy Rumunię, ale znów tylko pobieżnie, przejazdem.
I o tym będzie w następnym odcinku, ostatnim zagranicznym.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz