poniedziałek, 18 maja 2015

Nasze podróże małe i duże - Włoskie wakacje 2005


 
Był rok 2005, po wakacjach Agatka szła do maturalnej klasy, a po maturze wiadomo - ma wyjechać na studia. Trzeba będzie ją utrzymać w dużym (więc drogim) mieście.
A w kasie pustki. Gospodarzenie jedną pensją, wzbogacaną czasem zastrzykiem doraźnych zleceń pozwalało na normalne życie, ale wygospodarowanie z tego budżetu tysiąca miesięcznie nie było możliwe.

Usłyszałam w pracy, że mój kolega wybiera się na wakacje do Włoch na zbieranie pomidorów. To jest pomysł! Z tego co mówił, nawet uwzględniając moją mniejszą wydolność na 100% zarobię tyle, że pierwszy rok studiów Agatka ma zapewniony!
Na kolegę ma tam czekać brat jego ucznia (kolega na prośbę matki zabiera go do Włoch), który pracuje tam już pół roku. Praca jest.
Postanowiłam - jadę! :spoko:

Gdy powiedziałam o tym w domu, Agatka mówi - też jadę! Jak to?! Na moje studia miałabym sama nie zarabiać? :oczynoela:
Na to Kuba, który nas świeżo przerósł i czuł w sobie moc, stwierdza, że on to najbardziej musi jechać, bo jest najsilniejszy!
No, chwileczkę! Myślicie, że mnie tu samego zostawicie?! Ja też jadę, rzekł Piotrek.

Zaczęliśmy to rozważać, analizować, zbierać dane i urodził się taki scenariusz: 




Krzysiek, kolega z pracy, jedzie z tym chłopakiem busem.

Nam natomiast bardziej opłaca się pojechać swoim samochodem z przyczepą.
Po pierwsze taniej nam wyjdzie, po drugie, możemy sobie nabrać jedzenia z Polski, mogę gotować i będziemy mieć gdzie mieszkać.

Opracowałam jadłospis na każdy dzień, porobiliśmy zapasy, czego tylko się dało i w drogę!
Wyjechaliśmy kilka dni wcześniej niż Krzysiek, żeby sobie po drodze świat oglądać spokojnie :)

Liptowska Mara:


Martin


Bratysława:


Na parkingu w Austrii:


W Villach


Przejazd przez Alpy:


Na plaży w Rimini. Nasz pierwszy kontakt z ciepłym morzem! Pomimo, że to już było już po 20.00 zaraz pobiegliśmy do przyczepy się przebrać i chlup do wody! Super było, cieplutko! :D


Pierwsze palmy:


I już w Foggi, gdzie mamy się spotkać z Krzyśkiem, ale jeszcze mamy sporo czasu.
Jesteśmy w parku Karola Wojtyły:


Rzeczywistość okazuje się taka, o jakiej najczęściej słyszymy w mediach!
Nikt nam nie załatwił ani pracy, ani lokum dla Krzyśka i Tomka (całe szczęście mieli namiot).

Nie będę opisywać szczegółów, bo to bardziej sprawy rodzinne innych osób.

W każdym razie z trudem znajdujemy sobie pracę. Zatrudnia nas Włoch do zbierania nektarynek:


Praca baaardzo nam się podoba, napełnianie takiej skrzyni idzie dość szybko, czujemy jak zarabiamy, a do tego możemy zjadać wszystkie nektarynki, które nie są twarde jak kamień.

Szkopuł w tym, że ta praca jest raz na 3, 4 albo i 5 dni. Resztę czasu czekamy, aż dojrzeje następna partia. A czas leci, nie zarabiamy :(
Krzysiek z Tomkiem postanawiają wrócić do Polski.
Ale nam szkoda - mamy co jeść, gdzie spać, postanawiamy zostać.

Nasza miejscówka:


Po burzy tak to wyglądało:


W oczekiwaniu na wezwanie do pracy jeździmy sobie na wycieczki w pobliżu:

Nad morze:


Do San Giovanni Rotondo. Miejsce okropne, sama komercja i blichtr!


Pamiątki po Ojcu Pio:



Nie wiem, co to za miasteczko, ale ślicznie położone:


W końcu zgadujemy się z kimś i postanawiamy się przenieść w inne miejsce, gdzie Polak jest pośrednikiem. Pracy ma być więcej.
I rzeczywiście jest nieco więcej (ale tylko nieco, bo też raz na kilka dni): kroimy pomidory do suszenia (fajna praca), nadziewamy papryczki w przetwórni (okropność), zrywamy liście winorośli, a raz jedziemy na zbiór pomidorków koktajlowych. Raz i nigdy więcej! Ducha chcieliśmy wyzionąć, a zebraliśmy 1/3 tego, co inni! To była praca dla osiłków, a nie nas, wymuskanych mieszczuchów

Ale znowu pojawił się szkopuł!
Zauważyliśmy ewidentnie chore układy wśród tej brygady! Pośrednik zwodził tych ludzi, nie płacił im od miesięcy, wszystko tylko zapisywał na kartce. A niektórzy pracowali od pół roku u niego. Dziwni są ludzie...

My się przestraszyliśmy, że też zostaniemy oszukani i po niecałych 2 tygodniach zażądaliśmy naszych pieniędzy. Zaczęły się korowody, kręcenia.
Jednak była w nas siła większa niż u tamtych pracowników - niezależność, pewność siebie, własne wsparcie pozwoliły nam dopiąć swego i w ciągu 2 dni dostaliśmy wszystko, co nam się należało.

Tylko, że tego było tyle, co kot napłakał!
Tzn. zarobiliśmy ponad 2 tysiące, ale cóż to było w kontekście Agatki studiów?!

Stwierdziliśmy jednak, że nie będziemy niczego więcej szukać, czasu już mamy niewiele, kokosów tu nie zarobimy, więc to, co się udało zdobyć przeznaczymy sobie przynajmniej na prawdziwe wakacje. A na studia weźmiemy najwyżej kredyt!

Oczekując na należne nam pieniądze pojechaliśmy do Neapolu, żeby zobaczyć, czy możemy umrzeć
Było kilka ładnych miejsc:


Ale ogólne wrażenie było straszne!!!



Zwiedziliśmy też tego dnia Pompeje:






(zdjęcia z Pompejów: https://picasaweb.google.com/jolaryd/Pompeje28072005# )

Wiedziona sentymentem ( http://www.youtube.com/watch?v=igkZkqWChEM ) bardzo chcę też objechać półwysep Sorrento. Okazuje się jednak, że wkrótce się ściemnia i oprócz kaskady świateł na zboczach nic nie widzimy. A domyślamy się, jak tu pięknie być musi... :(
No, cóż, jest noc, trzeba jechać do przyczepy. :(


Po "wydębieniu" należnej nam kasy wyjechaliśmy z tego rejonu.

Po powrocie do Polski dowiedzieliśmy się, że dokładnie w tym czasie działy się na tych plantacjach straszne rzeczy. Nawet ginęli ludzie! Najgorzej było 15 km od nas. Słyszeliśmy o tym co prawda tam, na miejscu, ale w swojej naiwności i dobroduszności nie wierzyliśmy, że to może być prawda! A jednak była.

Wiemy też, że ten Polak - pośrednik, u którego byliśmy, nie zapłacił tym ludziom, pracującym u niego długie miesiące.

A my pojechaliśmy sobie nad Adriatyk i pławiliśmy się w morzu i słońcu do syta!

Po 2 dniach stwierdziliśmy, że to przecież jest blisko (ok. 200-250 km) i teraz łatwiej nam wrócić do Sorrento(!) niż będzie kiedyś tam w życiu.

Wracamy więc i podziwiamy krajobrazy, które zapierają nam dech w piersiach!







Na tle Capri.


Po drodze kąpiemy się w krystalicznym Morzu Tyrreńskim...
(ta dama w białym kapelusie to ja, przede mną Piotrek i Kuba, a Agatka robi zdjęcie)

...pijemy włoską kawę...


...i wracamy do swojej przyczepy pod Tremoli.

(zdjęcia z przepięknego Sorrento: https://picasaweb.google.com/jolaryd/Sorrento# )

Byczymy się na plaży kolejne dwa dni, a następnie kierujemy się w stronę domu, odwiedzając...

San Marino zwiedzane o świcie, po całonocnej podróży! (na górze widać zamek)




 ... a we Włoszech jeszcze Wenecję. Lało!









A dalej przez Słowenię


Balaton (za nami jest, słowo )


Nocleg nad Dunajem z widokiem na parlament (aktualnie czyszczony) w Budapeszcie, który oczywiście też zwiedzamy (Budapeszt, nie parlament)...


I w końcu docieramy do domu, kończąc zapasy jedzenia, którego nam wystarczyło na cały ten długi turnus

Pieniędzy w kasie nie przybyło wprawdzie po tych "saksach", ale wrażeń całe mnóstwo!

A sprawa studiów rozstrzygnęła się po kilku miesiącach szczęśliwie, o czym będzie pod koniec.

Muszę jeszcze napisać o jednej, bardzo ważnej sprawie!!!

Otóż tam, we Włoszech, po 21 latach znajomości, po 19 latach małżeństwa, Piotrek odsłonił przede mną ostatnią swoją tajemnicę!!!

Kształt swojej górnej wargi!!!

Dał się namówić (szczególnie dzieciom) na zgolenie wąsów, mając zagwarantowany czas na ewentualny powrót do swojego poprzedniego wizerunku, zanim go "ludzie" zobaczą!

Całe szczęście powrót nie nastąpił! :jupi:






Link do zdjęć z Wenecji: https://picasaweb.google.com/jolaryd/Wenecja

Pozostałe zdjęcia z włoskiej podróży: https://picasaweb.google.com/jolaryd/PodrozDoWOch07082005

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz