niedziela, 24 maja 2015

Na Bieszczady nie ma rady!





Pierwszy raz pojechaliśmy w Bieszczady w 1992, do Bukowca (koło Wołkowyi), który „odkryli” nasi znajomi rok wcześniej. Miejsce było po prostu idealne dla rodzin z dziećmi nie mających wielkich wymagań.

Obszerna łąka (nierzadko musieliśmy kosić trawę pod namiot albo usuwać „miny” po krowach, które pasły się tam kilka godzin wcześniej :)) odgrodzona od niezbyt ruchliwej drogi, rzeka ogólnie płytka dla dzieci, ale mająca obok nas tzw. wannę – miejsce, gdzie bijące w dnie źródła wypłukały skałę, tworząc ok. 15 metrowy basen o głębokości po pachy dorosłego człowieka, piękna okolica i... bardzo tanio!!!


W zakolu rzeki jest nasz raj :)




Zwierzęta pasły się tu często.


Pływały dzieci...


i pływali dorośli


W 1992 roku płaciliśmy odpowiednik obecnych 2-3 zł za jedno „gospodarstwo” (rodzina, namiot, samochód itp.), potem cena wciąż wzrastała, ale najwyżej wzrosła do 15 zł dla stałych bywalców (dla innych 20 zł) około roku 2006-2007, kiedy nasze pobyty w tym miejscu były coraz rzadsze.

Wyobraźcie sobie nasze pakowanie się i podróż...
Musieliśmy spakować duży brezentowy namiot z oddzielną sypialnią, karimaty, śpiwory poduszki, koce, garnki, talerze, kuchenkę i butlę gazową, stolik i krzesełka turystyczne, ciuchy dla 4 osób na każdą pogodę, która może się zdarzyć, stertę pieluch tetrowych, bo były jeszcze potrzebne, samochodziki, lalki, wiaderka i łopatki, piłki i badmintona i jeszcze tysiąc drobiazgów typu kosmetyki, jedzenie, bajki itp.
A do dyspozycji był... maluch!!!
Mieliśmy jedynie taką dużą torbę, którą montowało się na dachu – wyglądaliśmy jak z reklamy IKEI . Dzieci siedziały na takiej stercie, że głowami o podsufitkę zahaczały!
A sąsiedzi obserwując nasze zmagania pytali – chce Wam się tak? Baaardzo nam się chciało :D

Na następny wyjazd (jeszcze tego samego roku) kupiliśmy przyczepkę „Błysk”, którą po kilku latach wymieniliśmy na lepszą, z amortyzatorami. I też spakować się nie było łatwo, bo kupiliśmy większy namiot, i zestawy składanych półek, i kolejną butlę gazową do lampy :) Potrzeba nam było trochę wygody, bo my też chcieliśmy odpocząć.

Przyczepka "Błysk" za namiotem i nasz maluch



I sąsiedzi rok w rok pytali z niedowierzaniem – naprawdę Wam się chce?? :)

Początkowo (a i potem się zdarzało) w Bukowcu spędzaliśmy całe wakacje. Bywało, że Piotrek musiał wracać do pracy na jakiś czas, wtedy zostawałam sama z dziećmi. A dzieci miewałam pod opieką więcej niż nasza dwójka. Kilka lat z rzędu zabieraliśmy 2 córki kuzynów, którzy w wakacje mieli najwięcej pracy w swoim biznesie, więc dziewczynkom zapewnialiśmy „kolonie”. Bywało, że Kuba, zdominowany przez dziewczyny, zapraszał sobie jakiegoś kolegę.





Ale zazwyczaj na brak towarzystwa nie narzekaliśmy, bo to były wyjazdy w 5-7 rodzin, więc dzieci była gromadka i wciąż wymyślali sobie jakieś zabawy. A dorośli mogli wypocząć.







Dzieci organizowały sobie zabawy:







Na takim wyjeździe każdy, zależnie od wieku i możliwości miał przypisane swoje zadania. Piotrek, potem na spółkę z dziećmi objęli rewir na zmywaku. Piotrek też miał w przydziale czynności dostarczanie wody. O porządek dbali wszyscy, pod rygorem surowych kar za nieodkładanie rzeczy na swoje miejsce! Do mnie należało wyżywienie całego towarzystwa. Nawet moja mama, która pojechała z nami 2 razy w pierwszym roku załapała się na pranie pieluch :)

Jedna miednica do prania pieluch i mycia naczyń. Dziś wszyscy by się gorszyli :D


Obieranie ziemniaków








Miło było patrzeć jak jadły z apetytem :)




Higiena namiotowa



Nie zawsze było łatwo... Czasem dokuczało zimno...


czasem deszcz zalewał namiot:



Ale zawsze były ogniska (nigdy grill!)

nawet jak padał deszcz :) (ale menele, co nie?! :lol: :lol: )



Ale bezapelacyjnie najważniejsze w tych wakacjach były wycieczki!
W pierwszych latach łatwiejsze, a z czasem coraz dłuższe i wyżej.

Jednak muszę napisać coś, co może niektórych tutaj zgorszyć :D , ale taka jest prawda i nie będę jej ukrywać! Ha ha.

Otóż nigdy nie mieliśmy i nie mamy nadal nabożnego stosunku do gór! Góry są wspaniałe i dają ogrom różnych możliwości, ale wycieczka nie musi być w góry, żeby była udana. Równie ciekawie może być w wąwozie, dokoła jeziora, przez bagna, wzdłuż brzegu morza lub w każde inne miejsce!
Ważna jest otwartość na otoczenie, ciekawość świata i ludzi, przeżywanie przygód.

2 komentarze:

  1. Nasze dziewczyny też od malutkiego chodzą z nami w góry. Zaczęło się od wakacji w Bacówce pod Bereśnikiem które to miejsce polecam bo wiem że można pokochać je od pierwszego wejrzenia. Pojechało się raz a potem rok w rok aż staliśmy się stałymi bywalcami. Niezwykłe miejsce z cudowną obslugą i widokami. To w Beskidzie Sądeckim. Od centrum Szczawnicy jakieś 45 minut żółtym szlakiem. Uwielbiamy tam wracać. Tam jest nasz drugi dom. Polecam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...bo dobrze jest, gdy skorupka nasiąknie czymś fajnym... Mam nadzieję, że Wasze tak nasiąkły. Nasze już "przerosły mistrza" ;) Na szczęście :)
      A Bacówkę pod Bereśnikiem znam i lubię, nocowałam tam ze dwa razy. Każdy ma swoje ważne miejsca na ziemi. Nam w Bieszczady bliżej było.

      Usuń