wtorek, 16 maja 2017

Izrael cz.2 - Nazaret, Genezaret, Hajfa, Jordan, Morze Martwe i Czerwone.

29.11 - 6.12.2016




Wsiadając do samochodu po zwiedzaniu Jerozolimy i okolic wiedziałyśmy, że musimy zatankować. A że szczęśliwi czasu nie liczą, zapomniałyśmy o tym, jaki to dzień. Była sobota.  A w szabat wszystko zamknięte przecież!  
Z duszą na ramieniu wyruszyłyśmy rozglądając się w poszukiwaniu stacji benzynowej. W końcu znak poprowadził nas w boczną drogę i tam była stacja - jak się okazało - całkowicie samoobsługowa. No tak! Zaraz będą kłopoty... Nie lubię automatów nawet w Polsce, a co dopiero za granicą, z moim marnym angielskim.

No chyba prorok jestem! Oczywiście maszyna zaraz zaczęła się czepiać. Chciałam zatankować z użyciem karty kredytowej (którą ze wstrętem wyrobiłam wyłącznie na okoliczność wypożyczenia auta, bo bez niej się nie dało) i chociaż kartami bankowymi posługuję się od 20 lat nie mogłam przebrnąć przez polecenia maszyny. Żądała jakiegoś numeru, ale żaden z tych, którego się spodziewałam (pin, nr karty, nr stanowiska)  i który wpisywałam jej nie pasował. Po kilku próbach poczułam się bezradna.  Dziewczyny też nie umiały pomóc. Poprosiłam ochroniarza kręcącego się po obejściu, ale on także po kilku próbach się poddał. W końcu przyjechał inny klient i stwierdził, że automat żąda nr rej. samochodu! W życiu bym na to nie wpadła! Mało tego - po jego podaniu automat wiedział, że auto jest pożyczone zażądał więc numeru mojego paszportu!!! 
Spotkaliście się kiedyś z taką procedurą? 
Wszystko to trwało dość długo, wymagało wyciągania i przekładania dokumentów i połączone było z moim sporym stresem. Na szczęście w końcu zatankowałyśmy i pojechałyśmy dalej. 

I teraz uprzedzę fakty i zanim przejdę do części rozrywkowej napiszę dalszy ciąg tych zdarzeń.

 
Otóż, gdy w dniu wyjazdu chciałam uzupełnić stan paliwa w baku i zapłacić tą samą kartą, okazało się, że jej nie posiadam. Każda z nas wielokrotnie sprawdziła wszystkie moje rzeczy, ale karty nie było. 
Czy mi ją ukradli ci pomagierzy z poprzedniej stacji, czy wyśliznęła mi się z rąk, kieszeni lub paszportu - nie wiem. Ale jej nie miałam. Nie było czasu na jakieś działania więc zastrzegłam ją dopiero po wylądowaniu w Krakowie i wtedy dowiedziałam się, że ktoś już kilka dni wcześniej wykorzystał z niej wszystkie dostępne środki, czyli niemal 3 tysiące złotych. Dobrze, że limit miałam stosunkowo niewielki.
Nie będę się więcej rozwodzić na ten temat, ale złożona reklamacja po ponad 3 miesiącach została rozpatrzona pomyślnie i zwrócono mi wszystkie skradzione pieniądze. Dzięki Bogu!

No to teraz tylko na wesoło ;-)
Dojechałyśmy do Harduf bez problemów, ale wkrótce po minięciu tabliczki pojawiła się brama. Zamknięta. Miałam kontakt do naszej gospodyni Zohar, ale tylko przez whatsappa, a internetu nie miałyśmy. Na szczęście nadjechał samochód z miłymi ludźmi, którzy zadzwonili do Zohar i upewniwszy się, że nas oczekuje wpuścili nas za bramę i pokierowali pod jej dom. 

Mieszkanko Zohar to dwa małe pomieszczenia - pokój dzienny z kuchnią i sypialnia. Tylko łazienka jest duża, szczególnie w porównaniu z resztą. Okazało się, że Zohar postanowiła zostawić je nam do wyłącznej dyspozycji! Sama wybierała się właśnie na szabasową kolację, po której zostanie na noc u przyjaciół! I ugotowała dla nas gar zupy z soczewicy! 
Czyż ludzie nie są wspaniali? Spodziewamy się kącika do spania, a otrzymujemy full wypas. I tyle zaufania. Wieczorem robimy sobie małą imprezkę.




Raniutko najpierw oglądamy otoczenie "naszego" domku, a potem jedziemy do Nazaretu, gdzie na chwilę spotykamy się ze znajomym Ani i Eli, Jankiem, który wraz z żoną Bożeną również skorzystał z promocji Ryanaira. Chwilę zwiedzamy razem i umawiamy się na spotkanie nad Morzem Martwym.




Kościół Zwiastowania, w którym pokazane są wizerunki Matki Boskiej ze wszystkich (ponoć) krajów świata.




Kościół Św. Józefa




Piękna Cerkiew Archanioła Gabriela.
 

Potem już same jedziemy nad Jezioro Galilejskie zwane również Kinaret lub Genezaret. Tam zwiedziwszy dwa kościoły postanawiamy trochę zwolnić tempo i podelektować się miejscem. Na brzegu jeziora robimy sobie  słodką chwilę lenistwa ze świeżo parzoną kawą i (nomen omen) kisielkiem. :-)


Kościół Rozmnożenia Chleba i Ryb


Kościół Prymatu św. Piotra
 





 A potem pojechałyśmy do Hajfy szwendać się aż do zmroku, który w grudniu następuje bardzo szybko. Za szybko.






  Kościół karmelitów bosych Stella Maris w Hajfie






A to już widok wieczorny z naszego kibucu
 

Wieczorem ucięłyśmy sobie pogawędkę z Zohar. Miałyśmy trochę pytań na temat kibucu. Bardzo cieszyłyśmy się, że będziemy miały sposobność odwiedzić kibuc. Jednakże wiedziałyśmy, że współczesne kibuce nie są już tym, co kiedyś. Nie ma takiej komuny, która początkowo leżała u podstaw tego pomysłu. Jest to raczej pewna społeczność, powiązana ze sobą terytorialnie i funkcjonalnie. Harduf to kibuc rolniczy produkujący ekologiczną żywność. 
Żeby w kibucu mieszkać, trzeba być jakoś z nim związanym. Np. Zohar zamieszkała w nim niedawno, ponieważ podjęła pracę w pobliskiej wiosce, w której uczy arabskie dzieci angielskiego i hebrajskiego. 
Niestety, wszystkie nas jakoś zaćmiło i zapomniałyśmy zrobić sobie zdjęcie z Zohar. Dołączyłam ją więc do nas chociaż symbolicznie :)


Zdjęcia z tego dnia

Rano wstałyśmy (jak zwykle!) przed słońcem, żeby nie tracić krótkiego dnia i wyjechałyśmy w stronę rzeki Jordan, a potem Morza Martwego. Zohar podała nam namiary na miejsce, gdzie nad brzegiem morza biją gorące źródła i możemy z nich skorzystać za darmo. Rewelka!





Osiedle arabskie się wyróżnia... :(
 


W tej grocie znaleziono Rękopisy z Qumran
Nie było czasu wejść...
 

 



 Przygotowanie do zbiorówki... ha ha


 i gotowe! :)


Po drodze obserwowałyśmy zapadliska, o których kiedyś czytałam. Jordan, jedyna rzeka zasilająca Morze Martwe jest tak eksploatowany do nawadniania upraw, że niesie zbyt mało wody i Morze Martwe znika. W internecie można znaleźć fotograficzne  porównania stanu sprzed kilku lat i obecnego - różnice są ogromne. Ponadto obniżenie się poziomu wód czyni także spustoszenie w strukturze gruntu otaczającego Morze Martwe i ziemia się zapada. Z tego powodu są fragmenty brzegu, na które nie wolno się zapuszczać, bo grożą śmiercią. Niektóre prężnie wcześniej działające ośrodki wypoczynkowe są wymarłe z tego powodu.

Te dziury w ziemi  doskonale widać ze skarpy.

 





W końcu dojechałyśmy do parkingu, który zaznaczyła nam na maps.me Zohar (wydaje mi się, że to było tu: 31.437120, 35.382754), stało tam kilka samochodów, ale gdzie trzeba pójść? Kompletnie nie było widać. Całe szczęście, że przyjechała akurat jakaś para i też się wybierali do tego dzikiego SPA i poszłyśmy za nimi :)

Co tu dużo mówić - bajka była po prostu!




 


Po tym błotnym solankowym SPA, wstrząsająco młode i piękne, z wielkim żalem minęłyśmy twierdzę Masada, na którą zabrakło czasu i pojechałyśmy do Ein Bokek, gdzie po zmyciu nadmiaru soli w luksusowych warunkach wpakowałyśmy się Jankowi i Bożence do łóżka! :D






Nie zabawiłyśmy tam jednak zbyt długo, wolałyśmy swój milion-gwiazdkowy hotel! :)
Okazało się, że Bożena i Janek wypatrzyli nam wspaniałe pole namiotowe (31°12'19.0"N 35°21'42.1"E) w pobliżu więc poszliśmy tam razem i nie omieszkaliśmy uczcić tego spotkania ostatnią butelczyną, która nam się ostała :)



Zdjęcia z tego dnia

Rano wstałyśmy o pierwszym świtaniu, zwiedziłyśmy okolicę, radośnie powitałyśmy się ze słońcem, delektowałyśmy się świeżo uwarzonym śniadankiem i ruszyłyśmy nad Morze Czerwone okrężną widokową trasą przez pustynię.






































Znalazłyśmy świetne miejsce nad brzegiem Morza Czerwonego (29°29'49.5"N 34°54'35.8"E) i natychmiast wskoczyłyśmy do wody - nie mogłam się doczekać, żeby na własne oczy zobaczyć cudo znane mi tylko z telewizji - rafę koralową!!! Całe szczęście Polacy plażujący obok użyczyli nam porządnego sprzętu - dziękujemy :)



 
Wieczór znów spędziliśmy z Bożeną i Jankiem, a nocą szum fal kołysał nas do snu.






Ostatniego dnia już tylko spokojnie zmierzaliśmy ku lotnisku. Powolny poranek, zwrot samochodu (z kosmicznym stresem spowodowanym odkryciem braku karty) i... żegnaj Izraelu!








Zdjęcia z 2 ostatnich dni
Podróż była wspaniała, towarzystwo idealne. Był czas na "święte" miejsca, był też na zbytki 😉
Kąpałam się w trzech morzach - Śródziemnym , Martwym i Czerwonym. W Morzu Czerwonym pierwszy raz w życiu widziałam rafę koralową. Nad Morzem Martwym kąpałyśmy się w ciepłych źródłach i "robiłyśmy sobie SPA" błotem z Morza Martwego. Pięć wieczorów spędziłyśmy ze wspaniałymi ludźmi z Couchsurfingu.

Dziękuję dziewczyny za ten piękny czas  i polecam się na przyszłość! Z Wami to sama radość!

Do Izraela bardzo chciałabym wrócić, bo zachwycały mnie pustynie! Tyle miały odcieni, tyle dziwnych kształtów! Wiem, że jest mnóstwo szlaków trekkingowych przez nie poprowadzonych i marzy mi się taka plecakowa wędrówka po ich bezkresie! 

Na koniec informacje praktyczne.
Jeśli ktoś planuje pobyt w Izraelu, szczególnie z wypożyczeniem samochodu, polecam używanie kilku map dla porównania nazw miejscowości, ulic i obiektów. Na alfabet łaciński są one tłumaczone fonetycznie z hebrajskiego i różnie zapisywane. Nawet na znakach drogowych to samo miejsce może być inaczej zapisane. Np. Riszon le-Cijjon i Riszon le-Tsyon to to samo miasto. 

I jeszcze "kosztorys" naszej wycieczki:

Transport:
Bilet lotniczy - 300 zł
Autobus z/na lotnisko w Izraelu - 80 zł
Wypożyczenie auta+ubezpieczenie+paliwo - 1780 na 4 osoby = 445 zł
Taksówka do/z Betlejem (strasznie lało i wiało) - 90 zł na 4 osoby = 22,50 zł

Noclegi: 0 zł
5 noclegów z Couchsurfingu,
2 noclegi w namiocie na plaży nad M. Martwym i nad M. Czerwonym (w legalnych, wyznaczonych miejscach)

Inne:
Butla gazowa - 50 zł na 4 osoby = 12,50 zł
Jeden dodatkowy bagaż w samolocie 160 zł na 4 osoby = 40 zł.
Drobiazgi dla gospodarzy z Couchsurfingu - 80 zł na 4 osoby = 20 zł

Jedzenie wzięłyśmy z Polski w bagażu dodatkowym - 50 zł na osobę.
W Izraelu jadłyśmy falafele, owoce, lokalne słodycze - 20 zł.
Razem na osobę = 990 zł na tydzień (z wyżywieniem, a nawet z trunkami). 


Dziękuję za uwagę, zapraszam do podzielenia się pod spodem  myślami, które w głowie zaświtały podczas czytania :)



2 komentarze:

  1. Bardzo bardzo pomógł mi ten wpis (za 1,5 tygodnia wybieram sie z plecakiem i namiotem do Izraela) - dziękuję :)
    Pytania mam o infrastrukturę / toi toi / umywalki / prysznice w miejscach w ktorych nocowałyście pod namiotem (nad Morzem Martwym i nad Morzem Czerwonym) i jak tam wygladala sytuacja z ewentualnym zaczerpnieciem gdzies wody pitnej.

    Z góry dziękuję za odpowiedź :)

    Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za dość późną reakcję, ale byłam w podróży i nie sprawdzałam poczty...
      W tych miejscach, o których piszesz raczej nie piłyśmy wody z kranu (tak rozumiem wodę pitną), ale były tam krany, z których czerpałyśmy wodę do gotowania (miałyśmy kartusz i palnik). Robiłyśmy z niej kawę i herbatę, a także zalewałyśmy musli i liofilizaty. Była bardzo dobra.
      Mam nadzieję, że zdążyłam z odpowiedzią przed Twoim wyjazdem. Życzę pięknej pogody i cieszę się, że wpis się przydał.

      Usuń