sobota, 8 lutego 2020

Dolomity 2018 cz.2

 

18-25.08.2018

W środę 22 sierpnia przechodzimy ferratę Brigata Tridentina. To najbardziej spektakularna, najfajniejsza ferrata, na której  dotychczas byłam!
Ścieżka poprowadzona bardzo stromą ścianą, ale z wygodnymi miejscami zarówno na postawienie stóp jak i na pewne, bezpieczne chwyty rąk. Może z jedno, dwa miejsca wymagały jakiegoś większego pokombinowania, ale generalnie szło się całkiem miło. 
Co prawda, ze swoimi lękami, w wielu miejscach wolałam nie patrzeć za siebie, jednak ubezpieczenie dokładnie całej drogi i możliwość wpięcia się na każdym bez wyjątku metrze podejścia dawały mi wystarczające poczucie bezpieczeństwa. Polecam wszystkim z umiarkowanym lękiem wysokości.




Dla wielu wadą tej drogi jest jej ogromna popularność. Wynika ona stąd, że początek ferraty jest blisko parkingu, nie ma długiego, męczącego podejścia, a droga jest stosunkowo łatwa, z możliwością odejścia zwykłą ścieżką trekingową w ok. 2/3 drogi dla strudzonych podejściem (z czego m.in. ja skorzystałam)
Dla mnie ten tłumek i tworzące się "korki" zmuszające do oczekiwania na możliwość pójścia dalej były raczej zaletą niż wadą - pozwalały na nieśpieszną wspinaczkę z chwilami odpoczynku i czasu na podziwianie otoczenia. A do tego ci wszyscy kolorowo ubrani ludzie wyglądający jak nanizane na sznureczku koraliki wyglądali przepięknie!
Czyż nie? 
Popatrzcie sami :) 








Gramolę się pod czujnym okiem młodzieży, gotowej w każdej chwili podać pomocną dłoń. Dzięki!
Po drodze mijamy niewielki wodospad, przy którym spędzamy krótką chwilę.









Ania robi tu zdjęcie, które mnie samej, gdy na nie patrzę, mrozi krew w żyłach! ;)



Jak pisałam, po dojściu do ścieżki trekingowej, odbijającej w lewo, w stronę schroniska Pisciadu postanowiłam nią pójść. 
Miałam tak wielkie poczucie dokonania nie lada wyczynu, że nie potrzebowałam więcej! I tak byłam z siebie dumna :D Taką samą decyzję podjęła Kasia i Weronika.

To było bardzo dobre posunięcie, bo dzięki temu, w wygodnym miejscu koło niewielkiego strumyka,  mogłam spokojnie dokumentować  zarówno "mróweczki". które malowniczo sunęły za nami  jaki i wyczyny moich koleżanek i kolegów podążających ferratą do końca, a do pokonania mieli m.in. klamry, drabiny i efektowny mostek przerzucony między wysokimi skałami.















W końcu jednak ruszyłyśmy dalej i wygodną ścieżką, mijając spore, szmaragdowe jezioro dotarłyśmy do schroniska i spotkałyśmy się z resztą grupy.







Chwilę posiedzieliśmy w schronisku, niektórzy pojedli, niektórzy popili i rozpoczęliśmy schodzenie. 
Trasa zejściowa bardzo mi się podobała i idealnie dopełniała całości. Ścieżka jest bardzo stroma i - szczególnie w górnej partii - w wielu miejscach ubezpieczona. Co prawda większość schodzących co najwyżej trzyma się lin ręką (albo i nie), ale ja większość ubezpieczeń wykorzystałam do wpięcia się.  To oczywiście bardzo asekuracyjne działanie, ale przynajmniej nie musiałam się tak koncentrować na każdym kroku. Myślę, że te ubezpieczenia rzeczywiście są potrzebne, gdy schodzi się tędy po deszczu i łatwo się pośliznąć. 










A potem już tylko do busa, do obozu, na obiad i wieczorne "zajęcia świetlicowe", jak co wieczór ;)


Kolejny dzień to dla większości ferrata Dei Finanzieri w rejonie szczytu Colac. Od razu z opisu wiedziałam, że to nie dla mnie, zawiera bowiem trudne, wymagające siły w rękach odcinki. Do tego wczesnym popołudniem zapowiadany był deszcz. 

Podobną decyzję, aczkolwiek z różnych powodów, podejmuje jeszcze 4 kobitki, z którymi spędzam czas powoluśku i leniwie, wykorzystując kolejki  i idąc na niezbyt wymagający treking. 

Reszta grupy mozolnie podchodzi pod ferratę...


...tymczasem my opuszczamy dolinę, ruszamy na szlak i podziwiamy okolicę..















Wkrótce zaczyna się mocno chmurzyć, a ja pod tym pretekstem opuszczam grań, na której nie czuję się dobrze ze względu na bardzo strome zbocza po obu stronach. Wkrótce po zejściu w dolinę poczułyśmy (z Kasią, która poszła ze mną) pierwsze krople deszczu. 


Schroniłyśmy się więc szybciutko najpierw w jednym...



...potem w drugim schronisku, racząc się pysznym złocistym trunkiem. No cudnie było! :)





Po zejściu ze swoich tras wszyscy spotykamy się w stacji kolejki, którą zjeżdżamy do busa. W drodze powrotnej zatrzymujemy się na zdjęcia w pobliżu Marmolady (najwyższy szczyt Dolomitów).
Ja fotografuję okolicę, a Gosia  mnie :)







Dlaczego ten czas na wyjazdach tak szybko mija?!... został nam już ostatni dzień! Spędzamy go na wycieczce "do krów", czyli podchodząc do schroniska Citta di Fiume niedaleko naszego campeggio.
Bywamy tam co roku traktując jako rozgrzewkę po przyjeździe lub pożegnanie na koniec.
A dlaczego mówimy, że idziemy do krów? Oto odpowiedź :)












W drodze powrotnej z Włoch obserwujemy, że zapowiadana zmiana pogody rzeczywiście nadchodzi... niestety dla naszych zmienników, którzy w tym czasie są w drodze z Polski do Pescul. 
Gdy następnego ranka wyszli z namiotów wokół było biało. Co prawda w dolinie śnieg szybko stopniał, ale w górach warunki zrobiły się trudne.






Na szczęście my mieliśmy cudnie!
A Dolomity wciągnęły mnie mocno, bo następnego roku znów tam pojechałam... o czym wkrótce napiszę i już dziś zapraszam na opowieść o moich kolejnych ferratowych osiągnięciach :) 

Wszystkie zdjęcia z tego wyjazdu można zobaczyć tu.
Niektóre zdjęcia   w relacji, szczególnie te ze mną, są autorstwa moich koleżanek i kolegów.

Nie zapomnij, proszę, zostawić swojego śladu po lekturze w komentarzach... sprawisz mi tym prawdziwą radość i zmotywujesz do pisania :) 


8 komentarzy:

  1. Czego najbardziej zazdroszczę, to towarzystwa na takie wyprawy. Ja mam takie zasiedziałe kanapowe znajomości, że na spacer trudno wygonić. Jak ja bym po tych Dolomitach chętnie pobrykala...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wśród moich miejscowych znajomych też nie znajdowałam towarzystwa na różne eskapady... dlatego zaczęłam szukać w różnych miejscach w internecie i tam znalazłam towarzystwo w góry na początek.
      Szczególnie na moim ulubionym (choć już niezbyt aktywnym) forum Góry Szlaki ( http://forum.gory-szlaki.pl/index.php )A potem z kilkoma osobami zaczęliśmy się rozkręcać i dołączają od czasu do czasu nowe osoby. Taki znalazłam sposób na taki problem jak Twój :)
      Pozdrawiam i życzę odnalezienia bratnich dusz :)

      Usuń
  2. Brawa dla EKIPY!!!! Jesteście wielcy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam są tłumy nieprzebrane takich samych "wielkich" ;) :D
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Jaka Ty jesteś odważna! Podziwiam Cię Złota Kobieto! Ja w życiu się nie odważę bo mój lęk wysokości by mnie chyba zjadł w takich miejscach. Jesteś niezwykła, twoi towarzysze również. Gratuluję

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, czy rzeczywiście Twój lęk jest tak wielki... bo muszę Ci powiedzieć, że ja mam z nim naprawdę spory problem. Jednak ta uprząż i liny bardzo mi pomagają. :)

      Usuń
  4. Pod poprzednim postem napisałam, że jesteś odważna!
    To miłe, kiedy człowiek udowodni sobie, że sprosta wielu wyzwaniom ... moja tchórzliwa dusza nie podjęła by takiego, bardzo boję się wysokości; szacun dla wszystkich członków Ekipy; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marysiu, tak jak pisałam w tekście, a także pod poprzednim komentarzem - mam spory problem z lękiem wysokości i przestrzeni też... To utrudnia chodzenie po górach, ale lubię to ogromnie więc walczę :)
      Ale tak tylko trochę, bo ja nie jestem typem wojownika, który lubi się mierzyć z trudnościami.
      Kiedyś wymyśliłam taki podział ludzi lubiących chodzić po górach - dzielą się oni mianowicie na zdobywców i włóczęgów. Otóż ja zdecydowanie jestem włóczęgą. Z ferratami się troszkę koleguję, ale mój prawdziwy żywioł to jednak bezpieczny i niespieszny treking :)
      Buziaki dla Ciebie :)

      Usuń