sobota, 8 października 2022

Skok ze spadochronem 1.10.2022

Zrobiłam to! 

Udało się zamienić kolejne marzenie we wspomnienie.

 

Na początku czerwca trafiłam na informację, że Katalog Marzeń szuka chętnych do programu Chcę to przeżyć Silver. To coroczna akcja, organizowana przez tę firmę, w której chętnym oferuje się spełnienie marzeń w zamian za opisanie swoich przeżyć w mediach społecznościowych. Tym razem po raz pierwszy w wersji Silver, czyli skierowanej do "starszej młodzieży" - osób po 55 roku życia.

Pomyślałam - co mi szkodzi spróbować i wysłać zgłoszenie?! Spośród chętnych miało być wybranych 100 osób więc jakieś szanse może będę miała.

Miałam! Hurra!

Spośród zaproponowanej puli marzeń do realizacji wybrałam nurkowanie.




Pozostałe zdjęcia z nurkowania

To było fantastyczne!!! Poczułam się jak ryba w wodzie, co widać na filmiku, prawda?

Nie twierdzę jednak, że było całkiem łatwo, bo oddychanie ustami, w szczególności wydychanie nimi powietrza, przysparzało mi trochę kłopotów. Walka z nawykami nie jest łatwa, szczególnie, że ma się na to nie więcej niż pół godziny. Ale dałam radę i czerpałam z nowego doświadczenia mnóstwo przyjemności. Odgłosy pod wodą, widok tego błękitu dookoła zachwycały mnie! Może kiedyś spróbuję w naturalnym akwenie? Byłoby super!

Podzieliłam się swoim entuzjazmem w mediach społecznościowych i po zakończeniu tego etapu dowiedziałam się, że jestem wybrańcem! Przechodzę do kolejnej rundy, w której zostało nas już tylko 40-tka! Suuuper!

Znów miałam kilka opcji do wyboru, szczególnie różne samochodowe jazdy, trochę kulinarnych możliwości, ale zdecydowałam się na lot widokowy nad Warszawą. Na piękne widoki od zawsze jestem bardzo wrażliwa, a świat z lotu ptaka chyba zawsze wygląda wspaniale. Tak było i tym razem, choć dla urody zdjęć powietrze było za mało przejrzyste. Najważniejsze, że oczy widziały!




Pozostałe zdjęcia z lotu

Po tym etapie miało zostać 10 finalistów. Wiem, że wiele ludzi myśli inaczej, ale naprawdę nie mogłam w to uwierzyć, że jestem w tym gronie!!! Jenyyy! Teraz mam do wyboru nawet skok ze spadochronem!

Gdy byłam dzieckiem w Stalowej Woli była wieża spadochronowa -  pobudzała wyobraźnię. Niestety, zlikwidowano ją, gdy byłam jeszcze w podstawówce. Pamiętam, że będąc na studiach pomyślałam, że chciałabym skoczyć ze spadochronem. Miałam wtedy często sen, że spadam - chciałam porównać wizje senne z rzeczywistością. Kiedyś skoczę, mówiłam! No i wiecie, jak to jest... czas leci, to nie była jakaś pilna potrzeba, gdzieś tam w głowie się pałętało, że trzeba by już skoczyć... , no kiedyś muszę skoczyć... i tak mijały lata i nie było jakiejś sposobności, jakiegoś impulsu, który by sprawił, że to właśnie teraz, że to ten moment...

I ten moment właśnie się pojawił! Nie mogłam w takiej chwili stchórzyć, powiedzieć, aaa, ja to tylko tak gadałam. Myślę, że sama z siebie może i nigdy bym tego nie zrobiła (może jednak tak? hmmm...), no ale skoro to stało się tak realne, nie mogę nagle wybrać SPA!

Ale faktem jest, że jak pojawiły się konkrety to i obawy, rozterki... One zawsze się pojawiają, cokolwiek mamy zamiar zrobić poza zwykłą rutyną! I bardzo dobrze, w końcu chronią nas przed niebezpieczeństwem. Tyle tylko, że ja sobie to już w życiu przerobiłam i potrafię do siebie przemówić. 

Przede wszystkim sprawdziłam statystyki wypadków, poczytałam o tym. Okazało się, że one są naprawdę rzadkie i dotyczą przede wszystkim tych, którzy się uczą samodzielnych skoków. Nie mam zamiaru! Dlaczego więc miałoby właśnie mnie to spotkać, skoro rocznie w Polsce wykonywanych jest, jak sądzę, setki tysięcy skoków?

Tak więc klamka zapadła! Skaczę!

No i zaczęły się schody pogodowe. Poza wakacjami skoki wykonywane są tylko w weekendy (przynajmniej pod Warszawą), a wrzesień na te dni fundował paskudną pogodę! Pierwszy skok odwołano mi już dzień wcześniej i od razu na cały weekend. W drugim terminie już wsiadaliśmy do auta, gdy przyszedł sms, że jednak nic z tego. 30 września,  piątek syn wziął urlop, żeby ze mną pojechać, ale po 2 km znów ten sam sms i powrót do domu. Został mi tylko jeden, ostatni termin - sobota 1.10., a ja już naprawdę przestałam wierzyć, że się uda i włączył mi się tryb - ok, widocznie tak miało być, widocznie co innego mi pisane.

Gdy rano wyjeżdżaliśmy, telefon cały czas miałam w ręce. Każdy sygnał nas elektryzował, szczególnie, że jechaliśmy czasem w deszczu, czasem we mgle. A on milczał. Gdy dojeżdżaliśmy do lotniska było piękne, słoneczne kilkugodzinne okno pogodowe.

Dojechaliśmy na lotnisko Chrcynne w samo południe. Mój skok był zaplanowany na godzinę 13.30. Wypełniłam dokumenty, załatwiłam formalności i dostałam numer, po którego wyczytaniu z głośników miałam się stawić w hangarze SkyDive Warszawa. To był numer 13! Oczywiście - szczęśliwa 13-tka! :D

Czas oczekiwania  mijał nam miło na placu zabaw i na obserwacji skoczków wręcz masowo spadających z nieba! Naprawdę zaskoczyła nas liczba i tempo wykonywanych skoków. I niesłychana precyzja ich wykonywania przez tych, których obserwowaliśmy, szczególnie lądowanie było perfekcyjne! Po prostu spadali, spadali i na koniec delikatnie stawali na ziemi, a za nimi ścieliły się spadochrony. . A widzieliśmy ich ze 100? 120?

 

 

Momentem, którego najbardziej się obawiałam, którego straszna wizja nękała mnie początkowo po podjęciu decyzji o skoku to był moment opuszczenia samolotu. Bałam się nawet o tym myśleć i wyganiałam te wyobrażenia, które mi się pchały do głowy. Ale potem, kiedy skok się wciąż oddalał i oddalał, przestałam o tym myśleć, bo po co się stresować skoro skoku może jednak nie być?

Na lotnisku te obawy wróciły i spowodowały lekki ucisk w żołądku, nie było jednak mowy o jakichś zmianach decyzji! A gdy wreszcie, chwilę przed 15-tą, nadeszła moja kolej i zaczął się ruch musiałam się skupić na czym innym. Poznałam mojego tandem-pilota, wesołego Czarka i Mariusza - fotografa, otrzymałam kombinezon i gogle chroniące moje okulary, przeszłam króciutkie szkolenie, nagraliśmy wstępny materiał do filmu i już siedziałam na przyczepce wiozącej kolejną grupę skoczków do samolotu. Byłam akurat jedyną kobitką wśród samych panów.








W moim odczuciu samolot wznosił się na pułap 4 km bardzo długo, choć obiektywnie było to najwyżej kilkanaście minut. W połowie tego dystansu Czarek zaczął spinać nasze uprzęże, dociskać sprzączki, dociągać paski, przypominać mi co ważniejsze zalecenia. Jednym z ciekawszych było zalecenie uśmiechania się, robienia min i w ogóle napinania mięśni twarzy, żeby pęd powietrza nie zniekształcał jej nadmiernie. Byłam bardzo podekscytowana i niespokojna, bo TEN moment był tuż tuż... jenyyyy!!
W końcu osiągnęliśmy pułap, otworzyły się drzwi samolotu. Jeszcze oczekiwanie na zielone światło i nagle ci wszyscy chłopcy zaczęli znikać mi z oczu jeden po drugim. To było strasznie wbrew naturze, logice i czym tam jeszcze! Mój mózg zaczął wariować.  A tu akcja, szybko, przesuwamy się, dawaj w lewo, do przodu ... aaa... nogi pod samolot, uśmiech dla fotoreportera z lewej ...aaaaaa... nieeee, chwileeee łaaaaaa, jakieś fikołki, nic nie wiem,  gdzie niebo, gdzie ziemia? Momencik! Jest! Widzę ziemię na swoim miejscu, ale "coś" strasznie na mnie napiera, jakaś gigantyczna siła wygina mi głowę i ręce do tyłu, muszę się mocno wysilić, żeby ruszać nimi i pomachać do fotografa. Nawet uśmiechać się nie mogę bez wysiłku. Panowie się wygłupiają, łapią za ręce, kręcimy się w kółko. Jest świetnie, ale chcę się chwilę skupić nad tym locie. A tu bęc! "Poskoczyliśmy do góry", Mariusz poleciał dalej, a nad nami rozpostarł się spadochron. Ale to już???!! Tak krótko? Naprawdę minęła prawie minuta? Naprawdę zlecieliśmy 2 km?  Jeszcze się nie skupiłam, jeszcze nie poczułam jak jest, chciałam ogarnąć wszystkie wrażenia, ale nie zdążyłam! Było jakby trochę przez sen.
 
Za to rozpoczął się nowy etap. Lecę ze spadochronem! Łał!!! Jak szybko spadamy... myślałam, że to będzie takie bardziej szybowanie, a my jednak lecimy w dół. Czarek zgodnie z moim życzeniem rozpoczyna robienie "karuzeli" ze spadochronem. Proponuje, żebym to ja sterowała, udziela mi instrukcji, ale "za słaba w ręcach" jestem i tylko mu "pomagam", haha. Jeden oberek w lewo, drugi w prawo, sus w dół i "podskok" do góry. Są spore przeciążenia, jak jakiś rollercoster - super! Ależ to fajne! Ok, mówi Czarek, no to powtórka. Jedno kółeczko, drugie kółeczko, siup w dół i hop "do góry". Jeszcze! jeszcze! śmieję się i proszę jak dziecko, ale okazuje się, że już nie można, jesteśmy za nisko. 
Pod nami widzę lotnisko, a obok jakby jakiś pałac i park z pięknie wybarwionymi jesiennie drzewami. Pytam co to? Czarek mówi, że prywatna stadnina w starym dworze z zakazem wstępu na jej teren więc polecimy tam, zobaczysz. 
Po chwili wracamy nad lotnisko, zgodnie z instrukcją zadzieram nogi do góry, a Czarek wprawnym ruchem wykonuje ślizg i lekko lądujemy na trawie. 
I koniec! Już po wszystkim. Szybko. Wręcz - za szybko, hi hi. Podobało mi się! Bardzo podobało!

A teraz trochę ilustracji tego, co się tam działo. 
 
 
Minę przy wyskoku mam nietęgą, choć się niby próbuję uśmiechnąć ;)
 


Koziołkujemy!



Te nosy jak kartofle nadymane wdzierającym się powietrzem, hehe


Pach i spadochron otwiera się, papa Mariusz


Nogi w górę!


Dziękuję Ci czarujący Czarku za tę świetną zabawę, profesjonalizm i poczucie humoru!

Zdecydowanie polecam tego tandem-pilota!


Fryzura od podniebnego fryzjera ;)

Godzinę rozczesywałam! Jak nigdy w życiu jeszcze!

Na koniec dyplom dla każdego.

Zdjęcia są fajne, ale najfajniejsze są filmy! To fragment z wyskoku , ale polecam całość! Jest pod tym linkiem

 

Pozostałe zdjęcia ze skoku

Podsumowując swoje wrażenia powiem tak...

Spodziewałam się więcej strachu, ale wszystko tak szybko się działo, że właściwie nie zdążyłam się bać. Jednak stres był niewątpliwie i to chyba on sprawił, że to wszystko działo się jakby trochę przez sen. Szczególnie w tej pierwszej fazie swobodnego spadku. Po wszystkim nie mogłam sobie za nic  przypomnieć, czy patrzyłam w lewo na fotografa przed wyskokiem, jak mi zalecano? Czy uśmiechałam się podczas lotu? Na te pytania odpowiedziały mi zdjęcia i film. Niestety, nie do końca mogę sobie przypomnieć, a tu film nie pomoże, jakie miałam odczucia w tej pierwszej minucie i tego mi trochę żal. Tak intensywnie byłam "zabawiana" przez towarzyszących mi skoczków, którzy dbali o to, żebym się dobrze bawiła i uśmiechała do zdjęć, że się rozkojarzyłam! Pamiętam tylko to najmocniejsze wrażenie "zgniatania" mnie od dołu z zaskakująco wielką siłą.
Chyba będę musiała skoczyć jeszcze raz :D 
No dobra, żartuję ;) Ale... gdyby jeszcze kiedyś ewentualnie, jakimś cudem taki skok mi się napatoczył, hihi, to bardziej się skupię na wrażeniach! 
 
Natomiast w drugiej fazie lotu, tej ze spadochronem zaskoczyło mnie, jak już pisałam, szybkie tempo spadania. I wracając do myśli z początku wpisu, spadając swobodnie w moim śnie miałam takie odczucia, jak podczas lotu już ze spadochronem w realu. Swobodne spadanie to całkiem inna bajka!

Na koniec wrócę jeszcze do Katalogu Marzeń i moich z nim doświadczeń.
Otóż chcę im podziękować nie tylko za to, że dzięki ich programowi doświadczyłam tylu nowych wrażeń, bo o tym pisałam wielokrotnie, ale też za wielką życzliwość, elastyczność i dokładanie wszelkich starań, żeby uczestnicy programu (a na pewno ja!) byli zadowoleni.
Bo nie wszystko było całkiem proste.
Po pierwsze, tak naprawdę spóźniłam się nieco w tym trzecim etapie i pula skoków spadochronowych została już wyczerpana przez innych finalistów. Mimo wszystko zadzwoniłam z pytaniem, czy nie udałoby się jednak znaleźć dla mnie możliwości skoku, bo to jest moje rzeczywiste marzenie, pisałam o tym w zgłoszeniu i poczułam zawód, że to jednak będzie coś innego. Pani Agnieszka, mój dobry duch, poprosiła o jeden dzień na odpowiedź i nazajutrz... przysłała mi voucher na skok!
Potem były opisane na wstępie problemy z pogodą i konieczność dokonywania nowych rezerwacji terminu. A jak wiecie, ja żyję intensywnie i na kolejne weekendy miałam już inne plany. Z jednego wyjazdu w Tatry z bólem zrezygnowałam licząc na skok. Nie wyszło. W kolejnym tygodniu miałam spotkać się w Karkonoszach z niewidzianymi od wybuchu pandemii przyjaciółmi, bardzo na to czekałam i już niemało zapłaciłam. A tu voucher kończy ważność. Ależ byłam rozdarta! Okropne uczucie. Podzieliłam się swoimi rozterkami z Panią Agnieszką, być może nie ja jedna, bo... vouchery zostały przedłużone o 2 tygodnie! 
Potem była taka sytuacja, że prognozy były lepsze w Nowym Targu - zmieniono mi więc lokalizację skoku. Skoki w Nowym Targu jednak zostały odwołane i w kolejnym terminie lepiej rokowała lokalizacja koło Warszawy. Znów się dostosowano i błyskawicznie została dokonana zmiana. I to był ten dzień! W końcu skoczyłam i przestałam zawracać głowę.
Czy można więcej zrobić dla czyjegoś marzenia? 
Naprawdę pozostanę zawsze wdzięczna za takie potraktowanie moich potrzeb i z pełnym przekonaniem polecam Katalog Marzeń! DZIĘKUJĘ!


Zachęcam do pozostawienia swojego śladu w komentarzu, miło i motywująco jest wiedzieć, że ktoś to czytał :)
I do obserwowania bloga zapraszam :)

15 komentarzy:

  1. Super, gratuluję determinacji w spełnianiu marzeń. Świetnie to wszystko opisujesz.
    Pozdrawiam Adam. B

    OdpowiedzUsuń
  2. Swietna relacja i swietna przygoda! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do przygody - potwierdzam!
      Co do relacji - dziękuję, bardzo mi miło :)

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie to ogromnie 😍🥰 Pozdrawiam serdecznie 😘

      Usuń
  4. Ale kongo tej many

    OdpowiedzUsuń
  5. Pozdrawiam ze słonecznego cezu 😁
    Tesz bym chętnie polatał.

    Darek G ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Darek!
      To leć, chłopie, leć!
      Co Cię trzyma?

      Usuń