wtorek, 15 marca 2016

Gran Canaria u naszych stóp :)


W nocy znowu gardło dokuczało, ale już nie było opcji, żeby w końcu gór nie doświadczyć!
I to nie jakichś tam gór. Postanawiamy zacząć od „wysokiego c”, czyli Pico de las Nieves. To najwyższy szczyt Gran Canarii o wysokości 1949 m n.p.m.
 



Nie ruszamy jednakże z poziomu morza tylko wybieramy sobie na mapie zgrabną pętelkę do przejścia.
Samochodem docieramy w rejon kaldery de los Marteles, gdzie chcemy zostawić samochód. I dobrze, że chcemy, bo nawet gdybyśmy nie chcieli, musielibyśmy to zrobić!

Kaldera


Otóż okazuje się, że 3 dni temu, w dniu naszego przylotu, spadł śnieg na Gran Canarii. Nagły atak zimy spowodował zaspy śnieżne i w obliczu klęski Kanaryjczycy zamknęli jeden pas ruchu na wielu swoich drogach, czyniąc je na niektórych odcinkach jednokierunkowymi. I takiego mieliśmy „nosa”, że zawsze jechaliśmy w złym kierunku i natrafialiśmy na blokadę.
Oto kanaryjska „zaspa” :lol: (oczywiście śmieję się z naszej perspektywy, bo w miejscu, gdzie śnieg jest rzadkością nawet taka ilość na drodze może nastręczać problemy nieprzyzwyczajonym kierowcom więc rozumiem, że trzeba dmuchać na zimne, to oczywiste. Ta kupka śniegu była największą, jaką spotkaliśmy na jezdni)



Początkowy odcinek biegnie asfaltem. Po drodze mijamy rozentuzjazmowanych Kanaryjczyków cieszących się śniegiem i ślady ich twórczości.





Jeszcze bardziej ich ekscytację śniegiem będzie widać na innej wycieczce, za 2 dni!

W końcu znajdujemy ścieżkę, którą, jak nam się wydaje, prowadzi nasz szlak. Niestety, nie ma ani śladu jakiegokolwiek oznaczenia :(





Błotnista droga (ale jaki ładny ma kolor! ) , na której wpadłam w poślizg i o mało co nie wylądowałam :)





Świetnie wyglądały kaktusy w śniegu!

 

Kompletny brak oznaczeń powoduje, że kilkakrotnie mamy wątpliwości, jak iść, a raz nabieramy przekonania (prawdopodobnie błędnego), że źle idziemy, postanawiamy zawrócić i pójść boczną ścieżką. Ścieżka chyba prowadziła tylko do niewielkiej pasieki, ale poszliśmy po jakichś pojedynczych śladach na azymut i w końcu doszliśmy do miejsca, do którego doszlibyśmy prawdopodobnie błotnistą drogą nieco naokoło. Wokół pasieki na śniegu leżały setki ledwie się ruszających pszczół, którym chyba zaszkodził chłód ostatnich nocy :(















Wchodzenie stromym zboczem w zapadającym się, mokrym śniegiem zmęczyło nas na tyle, że nadszedł czas na uzupełnienie kalorii. Niestety nasz posiłek i espresso spowiła gęsta chmura, która ukryła przed nami słońce, odbierając popasowi połowę uroku :(
Jedynie okoliczne kwiatki wyłaniające się z mgły ratowały nastrój pikniku



fot. Andrzeja


fot. Andrzeja 


 

W końcu, z nowym zapasem energii, poszliśmy dalej i nie wiem, czy to my wyszliśmy nad chmury, czy też one się rozpłynęły, ale znów wróciło słoneczko :jupi:



Okazało się, że na najwyższy szczyt jest już tylko rzut beretem i wkrótce mamy całą Gran Canarię u swoich stóp! :) Gran Canarię przykrytą szczelną kołderką chmur, nad które wystaje jedynie czubek nosa Pico de las Nieves i my! :jupi:
Jest pięknie więc cieszymy się chwilą i utrwalamy ją na dziesiątkach zdjęć!


















fot. Andrzeja 


Tę kulę poniżej, znajdującą się na zamkniętym, wojskowym terenie, będziemy obserwować z wielu miejsc wyspy w kolejnych dniach.



Wreszcie nadszedł czas na powrót...
Doszliśmy do asfaltu, który po kilku kilometrach miał nas doprowadzić do naszego parkingu. Ale ruch w tę stronę odbywał się normalnie więc wystarczyło tylko podnieść kciuki i 2 samochody pomogły nam szybciutko pokonać tę trasę. No... niezupełnie

Okazało się, że „cała wyspa” przyjechała cieszyć się śniegiem, wąską drogę przemierzały więc setki samochodów. Zamknięta od jednej strony droga spowodowała „wąskie gardło” w rejonie naszego parkingu, bo ludzie wjeżdżający z przeciwnej strony dojeżdżali do miejsca, gdzie drogę tymczasowo zamknięto i nie mieli się gdzie podziać – parking był przepełniony, zwarty ciąg samochodów podążał za nimi, w przeciwnym kierunku jechał drugi ciąg samochodów. A wszystko to spowijała gęsta mgła.
Nastąpił klincz Korek sięgnął wielu kilometrów. Opuściliśmy samochody naszych miłych kierowców i piechotą doszliśmy do naszego Citroena.
Atmosfera w całym tym korku była wspaniała, chwilami przypominała jeden wielki piknik. Były nawet miejsca z tańcami w rytm muzyki z samochodów :)







Po pewnym czasie chmury zaczęły się rozrywać „uwalniając” słońce, a policjanci „rozrywając” korek uwolnili nas :D









Odzyskawszy wolność czym prędzej udaliśmy się do Las Palmas na obiadokolację, tym razem w portowej knajpce zaordynowaliśmy sobie rybę z frytkami i pyszną surówką. Niestety rodzaju ryby nie określę, ponieważ nie znam się na nich nawet po polsku, a co dopiero po hiszpańsku czy nawet angielsku. Dość, że jej świetnie przyprawione białe mięsko smakowało wyśmienicie, lekko przypominając świeżego dorsza.





Reszta zdjęć tu... https://picasaweb.google.com/115132628360511080277/GranCanaria22022016PicoDeLasNives

... a dalsza opowieść wkrótce :) :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz