środa, 14 grudnia 2016

Kamczatka - "morsowanie" w Pacyfiku i powrót do domu


Alex, który wcześniej gościł nas u siebie wciąż był w rozjazdach poza domem więc skorzystaliśmy z kolejnego zaproszenia, jakie mieliśmy (a jeszcze jednemu zaproszeniu musieliśmy już odmówić). 
Tak więc następni nasi gospodarze to Ksenia i Alex - para młodych podróżników. Ich lodówka cała pokryta była magnesami z najróżniejszych zakątków kuli ziemskiej!
Na wstępie zostaliśmy poczęstowani gruzińskimi pierogami – chinkali, a potem gospodarze zaproponowali nam wycieczkę do miasta. Oczywiście z radością się zgodziliśmy!
Zebraliśmy się szybko, bo pierwszym punktem programu była obserwacja zachodu słońca nad Pietropawłowskiem, Zatoką Awaczańską i pobliskimi wulkanami z jednego z okolicznych wzgórz. Nie mogliśmy się spóźnić!
Było pięknie!


Gdy słońce już zniknęło za horyzontem pojechaliśmy na drugą stronę wzgórza, a tam akurat startowali paralotniarze.

Potem pojechaliśmy na kawę na główny plac miasta, gdzie było sporo ludzi korzystających z pięknej pogody.
Pomnik patronów miasta - Świętych Piotra i Pawła oraz... Lenin wiecznie żywy ;-)

Na koniec gospodarze pojechali jeszcze okrężną drogą do domu, żeby pokazać nam z góry miejsca, w których tego wieczoru byliśmy - po prawej stronie zdjęcia jest wzgórze "z zachodu słońca", a po lewej jasno oświetlony plac, gdzie piliśmy kawę, a mali dżudocy mieli swoje pokazy.

Na następny dzień gospodarze zaproponowali nam inną atrakcję, zamiast nieosiągalnego wulkanu - wycieczkę nad Pacyfik. Wspaniale! Kąpiel w Atlantyku mieliśmy już z Kubą za sobą, ale Ocean Spokojny to jest coś! Ksenia i Alex szli do pracy więc otrzymaliśmy dokładne wskazówki, jak możemy dotrzeć na atrakcyjne plaże. 
Rano nawet nie słyszeliśmy ich porannej krzątaniny i wyjścia z domu. Po śniadaniu poszliśmy na dworzec autobusowy, żeby pojechać najdalej jak się da w stronę wybrzeża. Dalej już nic nie jedzie, mamy łapać stopa. Kuba jest zachwycony, że jednak będzie mógł sobie w swój podróżniczy życiorys wpisać autostop na Kamczatce! 
Zaopatrujemy się w kwas chlebowy w pobliżu dworca, którego plac manewrowy wygląda tak, jak większość dróg :)


Samochodem z ostatniego zdjęcia przyjeżdżamy na miejsce, wchodzimy na plażę a tam takie tłumy jak nad Bałtykiem w piękną pogodę... no... prawie ;-)

Ciekawi wrażeń wchodzimy szybko do wody, a ona jest tak zimna, że nie da się nie krzyczeć!
Idziemy najpierw na kawę, a potem uskuteczniamy plażowanie pełną gębą
Wreszcie dojrzeliśmy do kąpieli! Nie było to łatwe, o czym mówią nasze miny, ha ha!
W każdym razie była to najzimniejsza woda, w jakiej się kąpałam! Myślę, że jej temperatura była jednocyfrowa! To wszystko ze względu na zimny prąd morski Oya Siwo, który omywa Kamczatkę. 



Ale kąpały się nawet dzieci więc nie mogliśmy sobie tego odmówić!





A po wyjściu euforia! :-D

Potem jeszcze obiadek na plaży i czas wracać.

Parking plażowy  ;-)

Rano Ksenia po drodze do pracy podwozi nas na lotnisko i ostatecznie kończy się nasza kamczacka przygoda :-(


Przed wejściem do samolotu spotykamy Jurę, który wraca tym samym kursem co my. Pytamy o wrażenia z Doliny Gejzerów, Jura jest nią zachwycony. Chcielibyśmy zobaczyć zdjęcia więc umawiamy się, że po starcie odszukam go w samolocie i pożyczę na chwilę aparat.





Gdy w samolocie próbuję zrealizować ten plan, idę i idę i idę, a Jury wciąż nie ma. Znalazłam go w końcu na samym początku, w luksusowej strefie biznesowej, w obitym białą skórą ogromnym, komfortowym fotelu. 
Można sobie wyobrazić, jak bardzo doświadczenia ostatnich dni były odmienne od sposobu w jaki zazwyczaj spędzał wakacje!  Podobno to Masza skusiła go wizją lajtowego spaceru, który dla nienawykłych mieszczuchów był niemal szkołą przetrwania ;-)

W samolocie znów na ekranach można obserwować otoczenie podczas startu i udaje mi się nawet nagrać z tego filmik.


 

 A potem jeszcze ostatnie spojrzenie na wulkany i opuszczamy Kamczatkę.

Gdzieś nad Rosją przepięknie wije się rzeka




Z Kamczatki wylecieliśmy w południe, a w Moskwie lądujemy pół godziny przed południem tego samego dnia! :-) Takie czary, gdy się lotem ściga słońce :)
Z lotniska łapiemy stopa do miasta, żeby metrem przemieścić się gdzieś na wylot. Gdy nasz kierowca, Ormianin z pochodzenia, słyszy skąd wracamy, gdzie i jak jedziemy stanowczo stwierdza, że nie możemy tracić czasu na takie kombinacje i skręca na ring, żeby dowieźć nas na najlepszą według niego (co się okazało prawdą) miejscówkę. Nadrabia przy tym ze 30 km, ale bardzo się cieszy, że mógł nam pomóc, bo lubi Polaków głównie dzięki swojej cioci, która od  30 lat mieszka u nas na Śląsku i choć jest samotna nie chce wracać do Moskwy, mimo namów rodziny.


Dalsza droga przebiegła bardzo płynnie. Jeszcze tego samego dnia dojechaliśmy na Łotwę, gdzie nocowaliśmy.

Następnego dnia byliśmy już w Białymstoku, w którym utknęliśmy dość wcześnie, bo ok. 21.00 i po 2 godz. bezskutecznego łapania rozbiliśmy namiot.


A to ostatnie zdjęcie jakie wykonałam w tej podróży - widok na zamek i plac zamkowy w Lublinie.


Do domu dojechaliśmy we wczesnych godzinach popołudniowych. Kuba miał jeszcze dwa dni odsapki przed powrotem do pracy.

Czyż muszę pisać, że jestem tymi wakacjami wniebowzięta? Czyż nie wynika to z mojej wciąż roześmianej buzi i odruchowo uniesionych w zachwycie rąk? Było po prostu idealnie! 
Była egzotyczna kraina, piękna pogoda, niezwykłe przygody i mnóstwo cudownych, dobrych ludzi.
I był mój wspaniały syn - mężczyzna, z którego mogę być naprawdę dumna!   
Dziękuję Ci Kuba, że zechciałeś... że "zabrałeś matkę na Kamczatkę"! 


A teraz coś, co na pewno wielu czytelników interesuje tak jak mnie w podróżach innych osób - ile to może kosztować? Czy byłoby mnie na to stać?
Podaję koszty na 1 osobę.

Transport:
Lot z Moskwy na Kamczatkę i z powrotem 1060 zł
Autobus do i z Esso 200 zł (100 w jedną stronę)
Taksówka pod wulkany i po powrocie z trekkingu 2x40 zł = 80 zł
Autobus na i z plaży 2x2 zł = 4 zł
Metro w Petersburgu i w Moskwie ok. 20 zł

Noclegi
Esso 10 zł.
Naliczewo 120 zł (3 noce x 40 zł)

Inne: 
Wiza (załatwiana z pośrednictwem biura podróży) 500 zł
Permit na wejście do Naliczewa - 45 zł.

Za zapas jedzenia na trekking Alexowi zapłaciliśmy 300 zł od osoby. 
Ucha 8 zł.

Innych wydatków nie pamiętamy szczegółowo, co za ile. Kupiliśmy trochę jedzenia, środki przeciw owadom, jakieś wina dla hostów, soliankę w drodze powrotnej. Trochę chałwy i kwasu chlebowego.
W każdym razie ubytek kasy na moim koncie podczas wyjazdu wyniósł nieco ponad 1000 zł. U Kuby podobnie.

Czyli cały wyjazd kosztował na osobę ok. 2600. Trwał równo miesiąc.

Przy czym zwróćcie uwagę na rozłożenie tych wydatków w czasie, które znacznie ułatwia zebranie odpowiedniej sumy!
1060 zł na bilet lotniczy to wydatek poniesiony w grudniu (lub styczniu...).
500 zł za wizę zapłaciliśmy w czerwcu.
Pozostały tysiąc wydaliśmy w lipcu.

I jeszcze słówko o Couchsurfingu... Już kilka razy wyrażałam zachwyt nad tą ideą, bo to nie tylko najczęściej darmowy nocleg, ale także wiele udzielonych cennych rad i wskazówek, a także pomoc, która nie wiąże się z kosztami, ale wiedzą lokalnych mieszkańców dotyczącą co-gdzie-jak. 
Ośmielona kamczackim doświadczeniem po raz pierwszy samodzielnie spróbowałam nawiązać takie kontakty w następnej krótkiej podróży i sprawdziło mi się wszystko wspaniale! Może za jakiś czas zdołam to opisać :)

A tymczasem dziękując serdecznie za uwagę zachęcam do zadawania pytań, jeśli nie poruszyłam jakiejś interesującej kogoś kwestii.



Zapraszam także na fanpage'a Kuby  oraz na jego Plecak Wspomnień. Na pewno w końcu znajdzie czas, żeby opisać naszą podróż widzianą swoimi oczami.


1 komentarz: