sobota, 12 maja 2018

Cz.9 Portugalska Droga Św. Jakuba czyli Camino Portugués Litoral 6-27.06.2017



Po dojściu do Santiago de Compostela większość pielgrzymów kontynuuje wędrówkę, żeby dojść na "koniec świata", czyli na przylądek Finisterre (dosł. koniec ziemi). Do czasów średniowiecza sądzono, że tu się kończy świat. Pielgrzymi docierali do tego niezwykłego miejsca, za którym nie było już nic, palili tu swoje pątnicze ubrania, golili głowy, kąpali się w oceanie i w ten sposób symbolicznie rozstawali się ze swoim dotychczasowym (grzesznym) życiem, a odkupiwszy swoje winy rodzili się nowymi ludźmi. 
Oprócz pokutnych były też inne intencje odbywania pielgrzymek np. uzdrowienie (siebie lub kogoś), zakończenie suszy itp.
Mi nie zostało dość czasu, żebym doszła piechotą na Finisterrę, ale postanowiłam pojechać tam autobusem. Jednak nie od razu następnego dnia - ten przeznaczyłam na odpoczynek, zwiedzanie okolicy i leniuchowanie!


O poranku znów poszłam na wzgórze z Pielgrzymami zobaczyć jak się prezentują w porannym słońcu?... Równie doskonale, jak w złotych promieniach wieczoru, prawda? No... prawie ;) 



Próbowałam wypatrzeć katedrę, ale bardzo długo było to niemożliwe. Dopiero po ok. 2 godzinach powietrze wyklarowało się na tyle, że udało mi się zrobić jej zdjęcie!



Usatysfakcjonowana poszłam przez okoliczne łąki na sąsiednie wzgórze również zwieńczone pomnikiem, zostawiając Pielgrzymów innym pielgrzymom.






W pobliżu była maleńka kapliczka, w której właśnie rozpoczynała się msza - czarnoskóry ksiądz zrobił niezłe show! 

Po południu wróciłam do albergue i zaordynowałam sobie wypasiony obiad, który tu serwują - cały talerz frytek, porządny schaboszczak i do tego dzbanek białego wina. Przekonana, że wino jest rozcieńczone do obiadu wypiłam do ostatniej kropli i przyznaję - od stołu wstałam na leciutkim rauszu! Nie było rozcieńczone, za to pyszne i przyjemnie chłodne - polecam ten zestaw!



Jeszcze kilka słów o albergue w Monte do Gozo. Miejsc jest tam bardzo dużo, są dwa budynki, każdy z dwiema salami zbiorowymi. Poza tym jest wiele mniejszych pokoi (na zdjęciu po prawej stronie) i ogromne pole namiotowe. Jest też wyposażona kuchnia i mnóstwo pryszniców i toalet.
Mnie się tam podobało.






Rankiem następnego dnia wróciłam "6-tką" do Santiago i  z dworca pojechałam autobusem na Finisterrę. Po drodze było pięknie, ale zdjęcia robione przez szybę tego nie oddają.

Na dwóch ostatnich zdjęciach to jest właśnie "koniec świata".
Dziś wiadomo, że nie jest on najbardziej na zachód wysuniętym punktem Europy (Przylądek Roca), ani nawet Hiszpanii (przylądek Touriñán). Ale to dziś. Dawniej sądzono inaczej.
Pielgrzymom, którzy na Finisterrę nie dotarli piechotą nie należy się miejsce w albrgue municypalnej - trzeba szukać miejsca w prywatnych - ja trafiam do "Do Sol e Lúa" (10 €). Wyróżnia się ona tym, że wieczorem wszyscy jej mieszkańcy są zaproszeni na wspólną, wegetariańską kolację, trzeba tylko wcześniej zadeklarować swój udział. Oczywiście od razu to zrobiłam.
A potem, jak wszyscy pielgrzymi, poszłam (3 km) na sam cypelek!













Po nacieszeniu się miejscem i emocjami z nim związanymi zaczęłam drogę powrotną od próby wejścia na najwyższy punkt w okolicy. Nie całkiem mi się to udało, ponieważ ścieżka w pewnym momencie się kończyła, a kolczasta roślinność nie pozwalała na swobodny wybór drogi. Zrobiłam więc sobie sesję fotograficzną, wykorzystując okoliczne kamienie jako statyw.





W drodze powrotnej spotkała mnie niezwykle miła niespodzianka! Pamiętacie Karola - przemiłego chłopaka, z którym przewędrowałam cały czwarty dzień mojego Comino (odc. 3 relacji), z piknikiem w lesie?
Otóż właśnie spotkałam Karola! Wspaniałe spotkanie!


Kolacja w albergue miała niepowtarzalną atmosferę, dzięki uczestnikom reprezentującym niemal wszystkie kontynenty! Jednak pielgrzymem byłam tylko ja.


Po miłym wieczorze zafundowałam sobie jeszcze jedną atrakcję - zachód słońca na pobliskiej plaży. Zwolenników podziwiania tej chwili było wielu, jak widać!
A potem wieczorny spacer po miasteczku... Pięknie było!






Rano znów miłe spotkanie - na dworcu minęłam się z Andreasem, który właśnie dojechał z Santiago. A ja wsiadłam w autobus powrotny niezwykle szczęśliwa także z tego powodu, że tak pięknie utrafiłam z pogodą! 
Dokładnie tego ranka niebo spowiły chmury, zrobiło się chłodno i wilgotno. Wyczułam czas z zegarmistrzowską dokładnością! ;) 



Noc znowu spędziłam w Monte do Gozo, co było szczególnie korzystne ze względu na jego położenie - znajduje się ono w połowie drogi prowadzącej z Santiago na lotnisko. To mnie nawet uratowało od kłopotów i sporych wydatków!
Otóż rano poszłam na przystanek na tyle wcześnie, żeby mieć duży zapas czasu przed lotem. I całe szczęście! 


Gdy nie przyjechał pierwszy autobus z rozkładu jazdy, a potem drugi dotarło do mnie, że strajk kierowców autobusów, o którym uprzedzano mnie w drodze na i z Finisterry dotyczy także autobusów lotniskowych i nie doczekam się żadnego połączenia.
Pozostało więc wyciągnięcie kciuka i zdanie się na autostop.
I właśnie to, że na lotnisko wiodła prosta droga  (6 km) uratowało mnie przed komplikacjami. Miły młody człowiek podwiózł mnie na czas pod same drzwi lotniska . 
Potem już bez komplikacji, z przesiadką w Londynie (bo to była najtańsza opcja) wróciłam do Polski, do Katowic. 

Tak zakończyło się moje pierwsze Camino - bo w planach są następne.
Bardzo polecam trasę Portugués Litoral wszystkim! Wystarczy zwykła sprawność ruchowa, żeby ją pokonać. Nie ma przewyższeń, idzie się cały czas "po płaskim" - to ogromne ułatwienie w stosunku do innych dróg. Uważam, że jest idealna na początek, dla wszystkich niepewnych swoich sił i możliwości. Przed ewentualnym podjęciem mocniejszych wyzwań.

Dla mnie ta Droga dzieliła się na dwa wyraźne, dość zróżnicowane etapy. 

Część portugalska i początek hiszpańskiej, przed połączeniem się trasy Litoral (Nadbrzeżnej) z pozostałymi drogami to czas wielkiego spokoju, radości, dojmującego uczucia wolności. Brak pośpiechu i zachwyt urodą wybrzeża. Zapach eukaliptusów i szum Atlantyku. Sielanka, szczęście i odpoczynek.

Druga część, czyli ostatnie etapy przed Santiago to ludzie, rozmowy z nimi, ich życzliwość i otwartość. To dzielenie radości i poczucie wspólnoty. Piękne uczucia!

A teraz... nie mogę się już doczekać, kiedy będę mogła wyruszyć w inną, znacznie bardziej wymagającą Drogę - Camino del Norte! 
Wierzę, że nie będzie to później niż w ciągu 3-4 lat :)

Zdjęcia -PICTRUES

A jak to było z tej praktycznej i ekonomicznej strony?... czyli...

PORADNIK PIELGRZYMA

Starałam się na bieżąco w relacji podawać te informacje, które znałam (prowadziłam notatki na bieżąco, ale jak to ja - czasem czegoś zapomniałam zapisać).
Generalnie - w części portugalskiej łóżko w albergue najczęściej kosztowało 5 €, w części hiszpańskiej było nieco drożej, 6 €, ale zawsze dawali jednorazową pościel (taką z flizeliny). Zazwyczaj były dla każdego koce. Ja miałam ze sobą śpiwór puchowy i taki bawełniany, zastępujący pościel (z doszytą częścią poduszkową). 
Następnym razem nie wzięłabym o tej porze roku puchowego, ale ten bawełniany koniecznie radzę zabrać. Można sobie kupić (uszyć?) jedwabny - będzie lżejszy. 
Inne albergi, schroniska i pensjonaty były droższe, ale zazwyczaj za 10 € coś się znalazło. Znaki tego typu, dotyczące prywatnych schronisk, bardzo często widziałam na całej trasie


Koniecznie trzeba minimalizować ciężar plecaka. Ideałem byłoby 6 kg lub mniej. Ja miałam 8-9, na początku i 10. Wszystko ważyłam zanim zdecydowałam się coś spakować. Miałam jedne spodnie długie (z odpinanymi nogawkami) i jedne rybaczki. I jedne i drugie cieniutkie i leciutkie. Jeden polar (dość cienki), cieniutki softszel, 4 bluzki z krótkim (wystarczyłyby 3) i 2 z długim rękawem (z Decathlonu - najtańsze i najlepsze, bo leciutkie!), jedwabny szal (osłaniał mnie przed słońcem), kapelusz przeciwsłoneczny, strój kąpielowy, bielizna. Ręcznik z firmy Fjord Nansen (nie taki z microfibry! Taki cieniutki jak chusteczka, lekki jak piórko, a skuteczny jak najlepszy frotowy! Sprzedawany dotychczas wyłącznie w kolorach pomarańczowym, potem pojawił się seledynowozielony - ręcznik o taki  są w dwóch rozmiarach. Miałam go w każdej podróży z plecakiem - Kamczatka, Borneo, Laos - wszędzie dawał radę :)).
Szłam w sandałach (najtańsze z Decathlonu) i bardzo dobrze mi się w nich szło! Nie miałam żadnych problemów z nogami (raz tylko na 1 dzień miałam plaster na małym palcu). Jako drugie miałam szmaciane espadryle, ale do wędrówki się niezbyt nadawały, bo miały lnianą, szorstką wyściółkę i stopa miała za duże tarcie na tyle kilometrów. Natomiast na krótsze wyjścia (zwiedzanie itp.) były ok. Myślę jednak, że lepsze byłyby jakieś leciutkie buty typu np. adidasy.
Wszędzie w alberguach były pralnie, najczęściej w postaci zlewu z tarą, ale to wystarczyło na takie drobne przepierki. 
Jedzenia starałam się nie nosić, chyba, że wiedziałam, że na danym odcinku nie będzie żadnej miejscowości, żadnego sklepu ani baru. Miałam ze sobą jedynie majonez (w wyciskanej butelce), którego używałam zamiast masła (bo kłopotliwe do noszenia). 
O gotowaniu pisałam - kuchnie były w mniej więcej połowie schronisk. 

Wzięłam ze sobą 400 €, z czego 50 przywiozłam z powrotem. 

Samolot (Ryanair) Warszawa - Porto kosztował 259 zł, z Santiago do Londynu - 144 zł, a z Londynu do Katowic - 133 zł.  Można kupić taniej, ja kupowałam dość późno, niecały miesiąc przed podróżą.

Nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać, co pomogłoby wam w planowaniu waszego Camino?... Pytajcie, jakby co! Chętnie podzielę się swoim doświadczeniem.

A póki co... 

BUEN CAMINO!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz