czwartek, 31 maja 2018
Rumunia po babsku 2017 - bieszczadzki suplement.
Po naszym krótkim pobycie w północnej Rumunii, pomimo dwóch fajnych wycieczek górskich wciąż było nam mało gór. Postanowiłyśmy więc spróbować dojechać w powrotnej drodze na nocleg w nasze kochane Bieszczady, a jeśli się to uda - zrobimy sobie nazajutrz jakąś wycieczkę, zanim wieczorem dojedziemy do domu. Nie było łatwo, bo droga daleka, a my blisko południa podziwiałyśmy jeszcze barwną społeczność Sapanty i zaopatrywałyśmy się w zapas palinki u miejscowych handlarek.
Mimo tak późnego wyjazdu, ograniczając ilość postojów i ich długość udało nam się, już w całkowitych ciemnościach, dojechać na Parking przy Szlaku Czerwonym (jak brzmi jego oficjalna nazwa) między Kalnicą a Smerkiem (Smerekiem?). Co prawda, jak ustaliłyśmy podczas jazdy, nie zamierzałyśmy wędrować przechodzącym obok czerwonym szlakiem na Smerek i Wetlińską, ale znałam tę miejscówkę i wiedziałam, że jest dość miejsca, żeby w nocy bez trudu wykonać niezbędne manewry przyczepą.
Rano podjechałyśmy do Wetliny i ruszyłyśmy na Rawki przez Dział.
Jak się okazało to był wybór idealny, doskonały, najlepszy!
Działem idzie się długo..., co rusz odsłaniają się widoki to na prawo, w stronę Rabiej Skały i innych szczytów granicznych i Słowackich, to na lewo, w stronę obu Połonin: Caryńskiej i Wetlińskiej... jest pięknie! I żadnych tłumów! Od czasu do czasu jakieś spotkanie, miła pogawędka, spokój... Idealnie! Aż do Małej Rawki, na której gwałtownie zaczął się inny świat! Hałaśliwy, rozkrzyczany, tłumny!
Mnie bardzo cieszy, że ludzie chodzą w góry, że prowadzą w nie swoje dzieci, uczą je wysiłku i pokazują urodę świata. To zdecydowanie dobrze i ja to popieram!
Ale też cieszy mnie niezmiernie, gdy uda się znaleźć na szlaku jakiś cichy zakątek, gdzie łatwiej i pełniej odczuwa się otaczającą przyrodę, gdzie pachną zioła, słychać ptaka... i pszczołę... i własny zziajany oddech... ;)
Tak więc wycieczka była wspaniała, szłyśmy długo Działem na Małą Rawkę, później była Wielka Rawka, z której znów wróciłyśmy na Małą, żeby z niej zejść do Bacówki pod Małą Rawką.
A teraz zapraszam na pokaz urody tego dnia i tego szlaku. Pełna fotogaleria jest tu.
Na koniec złapałyśmy stopa, którym dojechałyśmy do swojego auta zostawionego w Wetlinie i wróciłyśmy na parking po przyczepę, bo tego jeszcze dnia musiałam dojechać do domu.
I udało nam się to zrobić jeszcze za dnia, choć była to już szara godzina po zachodzie słońca.
Tym samym zakończyła się nasza Rumunia pa basku, taka nie do syta, bo ograniczona czasem i stanem rumuńskiej drogi, ale za to zgodna z naszą tradycją i oczekiwaniami...
I mam nadzieję, że dziewczyny wciąż będą chciały ze mną jeździć, bo uwielbiam tę wesołą, spontaniczną atmosferę naszych podróży!
W tym roku nie mam planów karawaningowych, ale mam nadzieję, że chociaż co drugi roku damy radę gdzieś wyruszyć!
Zapraszam do kliknięcia "Obserwuj" na blogu i do polubienia mojego fanpage'a na Facebooku.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Bieszczady to tam Harasymowicz zostawił swe serce. Uwielbiam tego poetę. Ale z Was fajne Kobitki. Super mieć taką ekipę na górskie wyprawy. Ja ostatnio byłam w Gorcach sama bo reszta rodzinki nie miała butów. Nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności. Poszłam na Lubań z Tylmanowej. Spędziłam noc w bazie namiotowej dzięki czemu mogłam podziwiać rozgwiezdzone niebo. Niebawem biorę się za posta w którym zamierzam opisać dwa dni mego wędrowania.
OdpowiedzUsuńDla mnie w Bieszczadach, dawno, dawno temu, wszystko się zaczęło. Sentyment do tych gór pozostanie we mnie na zawsze...
UsuńTak! Moje kobitki są super, ekstra wspaniałe! Jak niemal wszyscy, z którymi udało mi się wędrować i podróżować.
A ten Lubań to teraz? Zimą? Baza była czynna? Poczytam na Twoim blogu :)