W Parku Timna zrobiłyśmy dwie długie trekkingowe "pętelki" odwiedzając po drodze ciekawe i przepiękne miejsca.
Ale po kolei...
W kibucu Elifaz jest kemping, na którym niezależnie, czy śpi się we własnym namiocie, czy w wielkim hangarze płaci się tyle samo 60 szekli za noc/os. Nie chciało się nam w takim razie rozbijać naszych namiotów, tym bardziej, że oprócz nas nie było na kempingu nikogo.
Stworzyłyśmy z naszych materaców zamknięty gwieździsty krąg sprzyjający wieczornej konwersacji i wygłupom ;)
Kempingiem opiekowała się Vida, a w cenie oprócz możliwości korzystania w zaplecza sanitarnego (ciepła woda bez limitu) była darmowa kawa i herbata - przez cały dzień na stoliku wystawiony był wielki elektryczny termos oraz kawa rozpuszczalna i sypana, herbata, cukier, mleko. Poza tym w cenie był transport na początek szlaku lub/i ze szlaku do kibucu. Skwapliwie korzystałyśmy.
O 8.30 samochodem osobowym kierowca na dwie zmiany podwiózł nas do bramy parku.
Wstęp jest płatny, dla zmotoryzowanych - 40 szekli, dla pieszych 30. Bilet jest ważny przez 3 dni.
Nasz szlak zaczynał się zaraz za bramą, za którą skręcał w lewo - wybierałyśmy się na najwyższy, "tytułowy" szczyt parku - Mount Timna 453 m n.p.m.
Trochę zdjęć za szlaku:
Poniżej widok na wejście do parku (w lewym dolnym rogu) i kibuc z kempingiem trochę dalej.
Po dojściu do oazy zafundowałyśmy sobie lokalny posiłek czyli humus, pitę i falafele, a w ramach sjesty - sesję fejsbukową :D
W oazie można też nabrać sobie kolorowego piasku - te wszystkie jego barwy występują w okolicy.
Buteleczkę do tworzenia własnych kompozycji dostaje się w cenie biletu do parku.
Potem powędrowałyśmy do Filarów Salomona, gdzie były też pozostałości Świątyni Hator i ryty naskalne.
Filary wyglądały imponująco!
Od tego momentu zaczęłyśmy powrót, ale bardzo okrężną drogą, żeby dojść do grzybów skalnych i ciekawej spirali skalnej, którą widziałyśmy ze szczytu.
Na koniec zobaczyłyśmy Mount Timna w pełnej krasie. Choć jej wysokość nie jest imponująca, ale wejście jest mniej więcej z poziomu morza, a upał mocno nas osłabiał.
W powrotnej drodze łapałyśmy stopa, nie mogłyśmy bowiem zadzwonić po Vidę nie mając izraelskiej karty. Zatrzymało się auto z parą w środku i zaproponowali, żeby weszło nas tyle, ile się zmieści. Tak więc pojechałyśmy we cztery, a Pati i Wiola zostały. Chciałyśmy szybko "wysłać" Vidę po dziewczyny, ale dostanie się do kibucu to nie jest prosta sprawa - solidna brama była strzeżona elektronicznie, a my (chyba przez przeoczenie?) nie dostałyśmy kodu do niej i spędziłyśmy co najmniej 15 minut czekając na kogoś, kto mógłby nam pomóc. Gdy wreszcie pojawiła się biegaczka, podała nam kod i weszłyśmy, od razu Vida pojechała, ale dziewczyny były już kilometr od kibucu.
Tak więc pamiętajcie, żeby zawsze w kibucach dopytać w podobnych sytuacjach o to, jak wejść za bramę?
Zapraszam do obejrzenia wszystkich zdjęć z tego dnia
A jutro będzie następna, ostatnia już relacja z drugiej trasy, któą przeszłyśmy w Parku Timna.
Będzie też podsumowanie kosztów i trochę porad i wskazówek.
Zapraszam, nie przegapcie ;) :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz