czwartek, 28 czerwca 2018

5. Izrael 30.01-6.02.2018 Pustynia Negew - Park Timna i informacje praktyczne



I nieuchronnie nadszedł dzień naszej ostatniej wędrówki. Najpierw miły poranek z fundowaną kawą, potem pakowanie dobytku i wyjazd na kolejny trekking.
Bagaże pozwolono nam  zostawić pod opieką obsługi kempingu do wieczora, bo po powrocie z wędrówki zamierzałyśmy jeszcze dojechać do Ejlatu i tam - bliżej dworca - spędzić ostatnią noc.







Tego dnia, znów podwiezione przez obsługę kempingu na początek szlaku, zaczęłyśmy od miejsca, w którym było duże skupisko rytów naskalnych The Chariots.








Na parkingu wdałyśmy się w rozmowę z parą miłych ludzi i gdy okazało się, że wszyscy zmierzamy do tego samego kolejnego celu zabierali ze sobą trzy z nas - po starszeństwie, czyli jadę ja z Basią i Wandzią do skalnego okna, czy też - sądząc po nazwie The Arches - łuków skalnych. Młodzieży nic się nie trafiło i przyszła tam - kawał drogi - na nóżkach :)











Spotkałyśmy tam Polaka zwiedzającego Izrael na rowerze, robimy pamiątkową fotkę i idziemy dalej, zaglądając na początku do pozostałości po neolitycznych kopalniach miedzi.












Na skałach w niektórych miejscach można było zobaczyć na własne oczy "dowody" na występowanie tu miedzi.





W naszych planach były jeszcze dwa kaniony: Pink Canion i White Canion.
Zachwyciły mnie! Szczególnie kolorystyka tego różowego była prze-pięk-na!
































Powrotna droga też była bardzo ciekawa, czasem płaskimi korytami okresowych rzek, czasem wyżłobionymi przez wodę uskokami wymagającymi wręcz akrobacji przy ich pokonywaniu!

















Idąc tym szlakiem znów doszłyśmy do tej oazy, co poprzedniego dnia, znów uraczyłyśmy się poprzednim menu, a potem - korzystając z wi-fi wezwałyśmy  Vidę, która przyjechała busikiem i zabrała wszystkie na raz, po drodze zatrzymując się na spotkanie z kozicami.








Z pozwoleniem Vidy wzięłyśmy jeszcze prysznic, przebrałyśmy się i poszłyśmy na przystanek.
Choć cena za nocleg nie jest tu niska, możemy śmiało polecić ten kemping za życzliwość obsługi i spore ułatwienia przysługujące  w cenie noclegu.
A my autobusem, żeby już nic nie komplikować po ciemku, pojechałyśmy na dworzec, a stamtąd udałyśmy się na plażę - tym razem z kierunku Jordanii. Tam w sąsiedztwie przyczep kempingowych rozbiłyśmy namioty z wielkim trudem, bo wietrzysko chciało nam je koniecznie wyszarpać z rąk.

Z tego też powodu kolację musiałyśmy zrobić i zjeść w środku namiotu, a rano znów stoczyłyśmy walkę, żeby namioty napompowane wiatrem nie odfrunęły nam w siną dal!











Poszłyśmy na przystanek, chcąc dojechać do dworca, ale okazało się, że pierwszy poranny autobus jest dla nas za późno poszłyśmy więc piechotką i przez "zarybiony park" doszłyśmy do dworca.
Stamtąd autobusem na lotnisko Ovda i... nasz piękny letni turnus w środku zimy skończył się :(












Lecąc jak zwykle przyklejam nos (i obiektyw) do szyby i podziwiam pustynię, brzegi mórz, góry, doliny i miasta. Zdjęcia są w galerii, a tu pokażę tylko nasze Tatry nad chmurami i wieczorny Kraków.





Zostało mi jeszcze tylko podsumowanie naszego wyjazdu...
Był on absolutnie doskonały pod wszelkimi względami!
Towarzysko, turystycznie, pogodowo, widokowo, przygodowo, wysiłkowo, poznawczo, finansowo i w ogóle!
Było nas sześć wesołych, nigdy niemarudzących kobitek, pierwszy raz byłyśmy na takiej pustyni, widoki nas zachwycały, a budżet nieprzekraczający 850 zł był najniższy ze wszystkich dotychczas zimowych wyjazdów w ciepłe kraje.

A dokładniej:

Transport.
Bilet Kraków - Ejlat - Kraków - 157 zł.
Dodatkowy bagaż (jeden na 3 osoby w obie strony) i wybór miejsca na powrotny lot (żeby móc się wcześniej odprawić) to  niecałe 130 zł na każdą z nas.

Jedzenie:
Na śniadanie jadłyśmy tzw. paszę, czyli coś na kształt musli skomponowanego samodzielnie - płatki owsiane i inne oraz suszone owoce i pestki. Zalewałyśmy to gorącą wodą i wystarczało nam na poranny posiłek.
Na wycieczki każda z nas zabierała to, co przywiozła z Polski - to ta część bagażu czyniła największe różnice w wadze naszych plecaków. Ja miałam niewiele - chleb chrupki (np. typu Wasa), kabanosy, serki, policzone na każdy dzień.
Wieczorem jadłyśmy porządną obiadokolację w postaci posiłków liofilizowanych (oczywiście z Polski). Moje ulubione, ale drogie są firmy Lyo - sama natura i pyszny smak. Gromadzę sobie zawsze jakiś zapasik, gdy są promocje lub wyprzedaże. Kupuję też mniej ekskluzywne, ale pożywne i smaczne w Decathlonie np. taką soczewicę lub inne.
Na zakup jedzenia wydałam ok. 150 zł.

Poza tym żadnych wydatków w Polsce nie poniosłam, a do Izraela każda z nas wzięła po 400 szekli (401 zł) wymienione w kantorze i każdej z nas trochę zostało. Mi akurat 40 szekli, za które w pobliżu dworca  kupiłam 5 opakowań hummusu jako podarunki dla bliskich.
Podsumowując - wydałam 850 zł!
Na pustyni nawet nie było gdzie wydać więcej!

Jeśli chodzi o logistyczne rozwiązania - najważniejsze to ze szczególną mocą zadbać o jak najlżejsze wyposażenie dźwigane później na plecach.
Każdą rzecz ważę przed spakowaniem i mam już kilka sprawdzonych, ulubionych rzeczy, które miałam w plecaku na Kamczatce, na Drodze Św. Jakuba i w 2,5-miesięcznej podróży po Azji, gdy na długi czas mam cały dobytek na plecach.
Np. świetne bluzki z Decathlonu! Taniutkie, a lekkie, "oddychające" i miłe dla ciała. W wersji z krótkim rękawem  i  z długim rękawem.  Te z krótkim kosztują ok. 15 zł, a czasem w promocji są i po 10! Albo też z Decathlonu sandały - najtańsze chyba, ale służą mi doskonale już kilka sezonów!
No, a najbardziej polecam taki ręcznik - nie ma sobie równych na rynku! Próbowałam różnych, ale ani z mikrofibry (zaraz się zaśmierdzą), ani takie z Decathlonu (fatalnie wchłaniają wodę) nie umywają się do tych z Fjorda Nansena!

Namioty miałyśmy dwa, każdy na 3 osoby. Dzieliłyśmy się nim do noszenia - jedna miała stelaż, druga sypialnię, trzecia tropik - sprawiedliwie! :)
Do tego materacyki dmuchane, maty samopompujące i inne nowoczesne rozwiązania.
Nam najwięcej ważył zapas jedzenia, ale na pustyni nawet nie miałybyśmy gdzie coś kupić. Całe szczęście na wycieczki nie chodziłyśmy z całym dobytkiem, a przemieszczanie się między noclegami nie wymagało dużo noszenia. Dało się przeżyć!

Jeszcze ważna kwestia - wiadomo, że na pustyni jest bardzo duża różnica temperatur! W nocy konieczne były bardzo ciepłe, np. puchowe  śpiwory. W dzień  upał dawał nam się mocno we znaki! A najbardziej prażące słońce! Jakoś nie spodziewałyśmy się, że może nam aż tak przygrzewać (rok wcześniej było bardziej pochmurno, a nawet deszczowo) i nie byłyśmy dobrze przygotowane... 
Większość z nas bez czapek lub kapelusików, krem z filtrem udało nam się kupić dopiero na kempingu w Timna Park - więc nas trochę przypiekło. Wanda i ja ratowałyśmy się chusteczkami wiązanymi na opak i "rusztowaniem" z gałązek dla stworzenia daszka!



Pomimo upału chodziłyśmy z długimi rękawami i w długich spodniach dla mechanicznej osłony przed słońcem. Za to do kąpieli w Morzu Czerwonym było idealnie!

W końcu przyjechałyśmy tam po odrobinę lata w środku zimy i tak właśnie miałyśmy!
Było cudownie i oby udało się tak wyrwać każdego roku.
Dziewczęta!!! Dziękuję Wam bardzo za Wasze wspaniałe towarzystwo, bez Was na pewno te podróże nie miałyby tak wybornego smaku!!!

Zdjęcia/pictures











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz