sobota, 22 stycznia 2022

1. Tanew kajakiem 5-10.07.2021

 5-6.07.2021

 Spływy rzekami u-wiel-biam! Najbardziej wielodniowe, ze spaniem w namiocie tam, gdzie nas noc zastanie. Tych dłuższych mam  już trochę w życiorysie, choć zdecydowanie częściej były to spływy jednodniowe. 

Dziś napiszę o  5-dniowym spływie Tanwią. Są tacy, którzy tą rzeką spłyną w 2 dni, ale ja i moi przyjaciele jesteśmy włóczęgami. Nam się nie spieszy. Lubimy celebrować święty czas kawy ("Świętego Czaskawego" jak mówią moje wnuki :D ), wyspać się do syta, prowadzić nocne Polaków rozmowy długo w noc. Dlatego potrzebowaliśmy 5 dni. 

Było nas pięcioro - dwie pary młodych ludzi i ja - babcia solo. Kajak miałam dwuosobowy, ale płynęłam sama. Fajnie było tak wrzucać swoje bambetle bez konieczności żmudnego układania ich w kajaku.

Szukając kajaków trafiliśmy do Pana Tomka - nie mogliśmy lepiej! Bardzo miły, bezproblemowy kontakt, elastyczność (część ekipy przedłużyła spływ o 1 dzień), dobre kajaki (płynęliśmy Vistami), ceny niższe niż gdzie indziej i do tego ja, płynąc solo, zapłaciłam połowę ceny! Do tego ciekawa osobowość. Zdecydowanie polecamy!


Przyjechaliśmy do Starych Króli, gdzie się mieści wypożyczalnia, zostawiliśmy na podwórku samochody i pojechaliśmy z Panem Tomkiem do miejsca startu zwanego Borowe Młyny. Tam nam chwilę zeszło na zorganizowanie przestrzeni w kajakach i posiłek przed startem. Przy okazji poznaliśmy dwóch sympatycznych Belgów, którzy na rowerach przemierzając Europę też zatrzymali się na przerwę akurat w tym miejscu. Ciekawie wyglądało ich wyposażenie!





Potem wsiadamy w swoje skorupki i płyniemy piękną, malowniczą rzeką, pokonujemy wprawnie albo mniej wprawnie zwalone drzewa, wystające pniaki, zakola rzeki, bystrza utworzone naturalnie bądź w wyniku działalności człowieka, np. pod mostami. Czasem zatrzymaliśmy się na posiłek, czasem, żeby przepchnąć kajak przez przeszkodę, ale generalnie płynęliśmy... płynęliśmy... płynęliśmy...

























Na nocleg zatrzymaliśmy się w uroczym, ale niełatwym miejscu. Od jakiegoś już czasu rzeka miała tam wysokie brzegi i do tego były one gęsto zarośnięte trzciną. Udało nam się wypatrzeć nieco mniej stromy brzeg i z pomocą chłopaków wyciągnąć kajaki z wody. Dziewczyny same by tego nie dokonały! A słońce już zachodziło i chcieliśmy już zakończyć spływ na ten dzień.

Drugą niedogodnością były komary. Ponieważ stanęliśmy na dziewiczej, zarośniętej łące wzbudziliśmy czarne chmury tego paskudztwa, które z wielką ochotą przywitało niespodziewaną kolację w naszych osobach! Dość szybko poddaliśmy się i poszliśmy spać, a o świcie spowiły nas mgły...





Ranek wstał piękny! Do tego nażarte na zapas "krwiopijce" spały zdrowym snem więc był czas na spokojne śniadanie i delektowanie się kawą.  W końcu zebraliśmy cały majdan i ruszyliśmy dalej.

Rzeka robiła się coraz szersza, a stan wody był naprawdę wysoki, nie pamiętam takiego na Tanwi, kiedy spływałam nią wcześniej kilka razy. Nie znaczy to jednak, że był jakoś wyjątkowo wysoki. Ot, po prostu wody było dużo po obfitych opadach we wcześniejszych dniach.
















 Pasażerów na gapę wielu przysiadało się!




Przez całe 5 dni płynęło mi się lekko, łatwo i przyjemnie. Bezstresowo. Z wyjątkiem jednego momentu. Tego właśnie dnia, pod wieczór, zabawiłam trochę obserwując i fotografując różnych "pasażerów" i mieszkańców nadbrzeżnych mieszkańców i zostałam w tyle. To dla mnie żaden problem, nawet przez chwilę nie miałam jakichś obaw, choć wszyscy staraliśmy się mieć siebie na oku i gdy kogoś nie widzieliśmy jakiś czas, czekaliśmy na siebie.

W każdym razie tego wieczoru zostałam, a pech chciał, że na zakręcie rzeka się zwężała co powodowało spiętrzenie wody i silny nurt znoszący kajak na przeciwległy brzeg, a całe miejsce było pozagradzane zwisającymi gałęziami, starymi pniakami i długim powalonym drzewem leżącym tuż pod lustrem wody. Wypłynąwszy zza zakrętu nie zdołałam skierować kajaka w najlepsze do przepłynięcia miejsce i woda zepchnęła mnie tak, że dziób wbił mi się w piach na brzegu, a rufa zahaczyła o widoczną na zdjęciu (nieostre, ale jedyne) część drzewa i utknęłam. Pod dnem czułam, że wspieram się na tym drzewie. Jedyne wyjście, jakie widziałam w tej sytuacji to wycofanie się bliżej środka rzeki i przepłynięcie, choćby tyłem, za pniem leżącego drzewa. Problem w tym, że nurt bardzo dociskał mnie do leżącego pnia i pomimo użycia wszystkich sił, jakie posiadam nie mogłam znacząco przesunąć się do tyłu. Wiosło było za krótkie, żeby odepchnąć się od brzegu. Nie mogłam wykorzystać do odpychania podwodnego pnia, był bowiem zbyt głęboko pod moim kajakiem. Poczułam się bezsilna. 


 Zadzwoniłam do moich kompanów i przedstawiłam sytuację. Towarzystwo postanowiło przegrupować siły i chłopcy mieli podążyć mi z pomocą. 

A ja walczyłam dalej. Ponieważ wiosłowanie nie posuwało mnie ani o centymetr zaczęłam odpychać się wiosłem o co tylko mogłam licząc się z tym, że mogę je niszczyć. Ale byłam w ciężkiej desperacji. Pozwoliło mi się przesunąć do tyłu o tyle, że udało mi się wsunąć wiosło za kawałek wystającego pniaka i robiąc z niego rodzaj dźwigni napierałam z całych sił. Zaczęłam się wyraźnie przesuwać. Zmieniając kilka razy miejsce zahaczenia wiosła przesunęłam ponad połowę kajaka za pień i resztę zrobiła woda. Zaczęło mnie lekko obracać, a po chwili mogłam już nadać kierunek ruchowi kajaka!!! Uff...

Jestem pełna podziwu dla wytrzymałości wioseł Pana Tomka!

Odwołałam alarm i wkrótce dopłynęłam do reszty towarzystwa :) 

Miejscówkę na nocleg tym razem znaleźliśmy wyborną! Mogliśmy wreszcie rozpalić ognisko!







Zdjęcia z tych dwóch dni.

Zapraszam na drugą część wkrótce. Najlepiej kliknąć obserwowanie bloga, wtedy będzie widać, kiedy się pojawi. :) 

8 komentarzy:

  1. Z wielką ciekawością przeczytałem tą relację! Moje marzenie, taka wycieczka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Realizuj marzenia, Wiktor! Do dzieła. Powodzenia :)

      Usuń
  2. Wspaniała taka wyprawa, fotki cudne

    OdpowiedzUsuń
  3. Super przygoda - też kocham takie kilkudniowe spływy, jednak trudno mi zebrać ekipę (z racji zawodowych) a samemu, to znów ciężko zadbać o logistykę - choćby głupi wyskok do sklepu po coś do jedzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie pływanie samemu to nie tylko trudniejsza logistyka, ale w ogóle inna (gorsza!) energia. Samemu w kajaku, nawet z daleka od innych jest ok. Ale wieczorem lubię mieć się z kim piwa napić! ;) :D

      Usuń
  4. Kajakowi goście, super towarzystwo 👌 no i fajnie, że pomimo bezsilności i tak się nie poddałaś. dobre wiosło 😁👍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Bogu! Wytrzymało mój napór i uratowało mnie! Pozdrawiam Marek :)

      Usuń