sobota, 5 grudnia 2015

Koło podbiegunowe północne

W tym odcinku raczej nie będzie spektakularnych widoków, będą za to nasze silne emocje.

Cała podróż wydawała nam się czymś absolutnie nadzwyczajnym. Ale miejsce, do którego dojechać wkrótce miałyśmy nadzieję, ma w sobie jakąś szczególną magię...

Ale po kolei...




 
Po powrocie z lodowca Svartisen śpimy znów na parkingu w Mo i Rana. W związku z tym, że bardzo, ale to bardzo nie możemy się już doczekać Lofotów, rezygnujemy z penetrowania okolicy usatysfakcjonowane przeżyciami poprzedniego dnia. Tym bardziej, że rano budzi nas, jak niemal codziennie – deszcz, a jakże! 
Nadal jedziemy drogą E6 w kierunku Narwiku.







Krajobraz zaczynają teraz wypełniać rachityczne brzózki – to główny drzewostan aż do Nordkapp.





Zatrzymujemy się koło tego ślicznego domku.



Słyszałyśmy o nich (bo jest ich ponoć więcej)! To poczekalnie dla kierowców na okres zimy. Droga na północ często jest tu tak szybko zasypywana nawianym śniegiem, że kierowcy muszą czekać, aż przyjedzie pług śnieżny i samochody wtedy rządkiem jadą za nim!

W środku jest ślicznie – czyściutko, pachnie drewnem, są ubikacje i centralne ogrzewanie (elektryczne), które można sobie włączyć w razie potrzeby.





Cóż za szkoda, że to dopiero południe – miejscówka aż się prosi, żeby ją wykorzystać

Jedziemy jednak dalej i już wkrótce jest!
Jesteśmy na kole podbiegunowym północnym!!! Coś niesłychanego!





Ogarnia nas euforia, cieszymy się i dokazujemy jak dzieci











Zwracam Waszą czytelnicy uwagę na to, że do tej pory jesteśmy w Norwegii już ponad 3 tygodnie, a nie widziałyśmy jeszcze żadnego renifera! Wszędzie tylko znaki ostrzegawcze, a żadnego żywego zwierzaka, pomimo usilnego wypatrywania ich cały czas.

Stwierdzamy zatem, że tutaj to już na pewno są, ale nie przy parkingu – żeby je w końcu zobaczyć musimy się trochę oddalić. Idziemy zatem na wycieczkę przed siebie i wysilamy wzrok, po drodze dostrzegając jednak także roślinki









Z wielkim dudnieniem roznoszącym się po bezkresie płaskowyżu przejechał pociąg.



Nie było jednak żadnego renifera! Jak to?! Nawet tu? Niedaleko domu Mikołaja?!
I wtedy właśnie stwierdziłyśmy, że dałyśmy się nabrać jak dzieci!
Renifery tak samo istnieją jak Mikołaj!!! To ten sam mit!

Wracamy... W okolicy ludzie masowo zostawiają różnego rodzaju pamiątki po swoim pobycie.







Bożena również zbudowała pamiątkę po nas



Idziemy jeszcze zobaczyć, co się mieści w środku jedynego tutaj budynku.





I jedziemy dalej planując nocleg na kempingu, najbliższym jaki znajdziemy.





Drogowskaz przywiódł nas na podwórko tego hotelu, za którym jest plac na namioty, kampery i przyczepy.



Okazało się, że od tygodnia pracują tu (sezonowo) 2 studentki z Polski. Właściciel obiektu nie mógł się dziewcząt nachwalić! Że pracowite, miłe, mądre, ładne... (jak my! )
Czy to jakoś rzutowało na nas, czy nie – zapłaciłyśmy za nocleg 150 NOK (75 zł)! Wziąwszy pod uwagę, że korzystałyśmy z prądu, że prysznic był bez ograniczeń (zazwyczaj 10 NOK za 4-5 minut ciepłej wody) i na wieczór zaproszono nas do hotelowego saloniku jest rewelacyjną ceną!



Rano (leje!) jedziemy dalej, od czasu do czasu zatrzymujemy się, robimy zdjęcia.





Zbliżając się do Narwiku zauważamy niezwykłe góry po drugiej stronie zatoki. To muszą być Lofoty! Hurra!







Przed Narwikiem zatrzymujemy się koło tego pomnika.



W następnych dniach zaobserwujemy, że przy każdej z trzech najważniejszych dróg w okolicy stoją utrzymane w identycznej stylistyce pomniki – każdy poświęcony walczącym tu podczas II wojny światowej żołnierzom innej narodowości oraz Norwegom. Ten akurat poświęcony Polakom



Przez Narwik tylko przejeżdżamy, nie zwiedzamy go. Jest już późno. Jedziemy dalej.



Dojeżdżamy do stacji benzynowej w miejscowości Bjerkvik, przez którą będziemy przejeżdżać wielokrotnie, tu bowiem łączą się trzy ważne dla nas drogi – E6 na południe (skąd przyjechałyśmy), E6 na północ – na Nordkapp (gdzie pojedziemy wkrótce) i E 10 na zachód, na Lofoty.

Rano wstaje piękny dzień! Nasza miejscówka widziana spod kościoła na pobliskim wzgórzu (nasz zestaw pod pylonem).



Tutaj też zagaduje mnie norweski kierowca ciężarówki i podczas rozmowy bardzo mocno poleca odwiedzenie jednej z miejscowości, podobno uroczej, przepięknie położonej i z tradycjami suszenia dorszy sięgającymi 2 tysięcy lat! (tak twierdził ten pan, nie szukałam potwierdzeń). I rzadko polecanej w przewodnikach, więc turystów tam niewielu.

Uwielbiam korzystać z takich rad tubylców. Chyba jeszcze nigdy się nie zawiodłam. Przekazuję wszystko dziewczynom i postanawiamy tam pojechać.
Zbieramy dobytek i w drogę!



W pięknym miejscu espresso!



I dojeżdżamy do dużego parkingu w pobliżu Gullesfjord. Na dużym placu przy rondzie, na którym krzyżują się drogi: E 10, Fv 103 i nr 85 odpinamy przyczepę, jemy obiad i pakujemy wycieczkowy ekwipunek.



Ale tej rewelacyjnej wycieczce poświęcę następny odcinek

A Państwa zapraszam do galerii na resztę obrazków z tego etapu: https://picasaweb.google.com/115132628360511080277/Norwegia2015KoOPodbiegunowe

1 komentarz:

  1. A dodatkowo budzi emocje ;) Niby tylko niewidzialna linia wyznaczona przez człowieka, a jakoś tak się przeżywa przekroczenie takich miejsc :)

    OdpowiedzUsuń