niedziela, 20 grudnia 2015

Værøy - ptasia wyspa

Po powrocie z Nordkapp postanawiamy jechać już wyłącznie w stronę Polski. Choć nie było tego w planie do Bodo będziemy płynąć promem. W ten sposób „zaoszczędzimy” około 600 przejechanych kilometrów – to na pewno będzie donre rozwiązanie dla naszego sprzęgła.
A że pod drodze do Bodo prom zatrzymuje się na wyspach Værøy i Rost zrobimy sobie jednodniowy postój na pierwszej z nich. 












Zrywamy się rano, pakujemy i ustawiamy w kolejce do promu, który odpływa ok. 8.00.

Gdy prom podpływa i samochody wjeżdżają na niego kolejno, odkrywam straszną rzecz! :oczynoela:
Oni wszyscy wjeżdżają na prom tyłem!!! Ale nikt oprócz mnie nie ma przyczepy – to dla nich pikuś! Oczywiście często mi się zdarzało wycofywać gdzieś zestawem i sobie z tym radziłam, ale nie twierdzę, że jestem w tym mistrzem. Ja to nie to, co TIRowiec, parkujący co do centymetra. Czasem trzeba było powtórzyć manewr raz i drugi, żeby osiągnąć zamierzony efekt. W końcu jeżdżę zestawem zazwyczaj raz do roku, a to trening czyni mistrza. Do tego wjazd na prom jest „pod górkę” - to dodatkowe utrudnienie.
Żeby mnie jeszcze dobić chyba, trzej panowie z obsługi, gdy zauważają, że baba kieruje zestawem splatają ręce na brzuchach i całymi swoimi „jestestwami” mówią do siebie niewerbalnie – o patrzcie! Baba za kierownicą – ciekawe, jak zaparkuje?! :lol:

Koncentrując się najbardziej jak to możliwe modlę się w duchu żarliwie „Panie Boże nie daj im tej satysfakcji, pomóż wjechać dobrze bez problemów”... Poskutkowało, ha ha.



Chociaż nie jestem pomiędzy żółtymi liniami – takie dostałam wytyczne od obsługi – to proszę, jak równiutko stoję! Za pierwszym razem! Hurra! :D :lol:



Opuszczamy Moskenes.



I witamy Værøy





Parkujemy na nabrzeżu, zostawiamy przyczepę i jedziemy na rekonesans po wyspie.







Wyspa słynie z tego, że są tu lęgowiska ogromnej ilości różnych ptaków, między innymi maskonurów, które najbardziej chciałybyśmy spotkać.



W informacji turystycznej dowiadujemy się, że organizowane są wycieczki łódką w pobliże ich gniazd. Wycieczka jest bardzo droga (ok. 250 zł) i w tym okresie ponoć nie ma gwarancji, że się ptaki zobaczy ponieważ rozpoczął się już czas ich odlotów na zimę.
Mówimy, że wybieramy się na wycieczkę do Mostad (inna pisownia
Måstad - opuszczona wioska na drugim końcu wyspy bez połączenia drogowego) i słyszymy od pani, że podobno czasem ludzie obserwują po drodze maskonury. Mamy więc nadzieję, że je tam spotkamy.

Zjadamy więc obiad i ruszamy w drogę. W międzyczasie pięknie się rozpogadza i mamy przecudne widoki.













To nie maskonur, niestety :( To zwykła mewa... Ale ładnie się ustawiła do zdjęcia.



Początkowo idzie się dość długo ścieżką trawersując zbocze, ale później szlak prowadzi pomiędzy rumowiskiem skalnym. Trzeba omijać głazy lub wchodzić na nie dostosowując krok. To wymaga sporo wysiłku i w pewnym momencie Bożena stwierdza, że jej się dalej nie chce iść, posiedzi sobie w słońcu na plaży, a potem być może wróci do samochodu, a może poczeka tu na nas.





Idziemy więc z Danielą dalej, wkrótce przechodzimy na drugą stronę przełęczy i widzimy domki Mostad.







Na plaży w ostatnich promieniach słońca przyrządzamy sobie słodką chwilę, ale bardzo szybko słońce zachodzi za grań i od razu się ochładza.





Chociaż całą drogę wypatrujemy sobie oczy, maskonurów nie dostrzegamy.
Mnie cieszy taki śliczny czerwonodziobek pozujący w pobliżu, ale Dani twierdzi, że jest on dość pospolity. Niestety, zapomniałam jego nazwy. 

(już wiem, że to ostrygojad)



Dodam jeszcze taką ciekawostkę dotyczącą Mostad – stąd pochodzi specjalna rasa psów służących do polowania na maskonury, które wiele wieków stanowiły pożywienie lokalnej ludności.

Informacje ze strony: http://rasy-psow.com/content/view/119/69/
Norweski pies na maskonury był używany przez setki lat do polowań na maskonury, stanowiące główne pożywienie ubogiej ludności w północnej części Norwegii, głównie z rejonów miasta Maastad na wyspie Værøy i Rost,a jego przodkami były mniejsze psy służące do pilnowania stad owiec i kóz na tej wyspie. „Lunde” to po norwesku maskonur zaś „hund” oznacza pies, więc norweska nazwa tej rasy psów – „Lundehund” oznacza właśnie „pies na maskonury”.


Maskonurów jak nie było tak nie ma więc wracamy.















A gdy dochodzimy do parkingu, dowiadujemy się, że Bożenka przed chwilą skręciła nogę! :(

I to jest, proszę państwa, pierwsze z długiego ciągu nieszczęśliwych zdarzeń, które nas spotkały w drodze powrotnej... :( Ale o nich będzie w następnym, a raczej następnych odcinkach.



Wieczorem widzimy po raz pierwszy w Norwegii księżyc.



Rano opuszczamy Værøy





I płyniemy do Bodo, zatrzymując się jeszcze na chwilę na wyspie Rost otoczonej ogromną ilością maleńkich wysepek.









Kormorany



Fortyfikacje w okolicy Bodo



I dopłynęłyśmy do Bodo. I stąd zostaje nam już wyłącznie powrót do domu. Był to jednak najtrudniejszy i najdłuższy powrót z wakacji w całym moim życiu.
Tak więc – ciąg dalszy nastąpi :)

Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/115132628360511080277/Norwegia2015VRY

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz