środa, 30 grudnia 2015

Trudny powrót - problemów ciąg dalszy

 

Wstałyśmy rano zastanawiając się, jak zagospodarować te 2 dni? Zapału wiele w nas nie było, ale w końcu wybrałyśmy się zobaczyć okolicę.


Po drugiej stronie drogi był ogromny cmentarz...



... na którym szczególnie rzuciły nam się na oczy takie punkty. Było tu wszystko, co może być komuś potrzebne do prac porządkowo-pielęgnacyjnych na grobach: konewki, grabki, łopatki itp. I taki stojak był przy każdym niewielkim sektorze. Na całym cmentarzu ze 20-30! Ciekawe, jak długo u nas te sprzęty utrzymałyby się na swoim miejscu?...



Poszłyśmy do miasteczka, które okazało się całkiem ładne



Spotkałyśmy wreszcie rodzinkę okazałych łosi – szkoda, że jakieś takie sztywne były



Znalazłyśmy sobie darmowe wi-fi koło lokalu z fast-foodami i nawiązałyśmy kontakt ze światem :lol: (Dani siedzi na ławeczce)



W niedzielę wybrałyśmy się do pobliskiego, położonego przy cmentarzu, kościoła, gdzie „pani ksiądz” odprawiła nabożeństwo (dla ok. 30 osób), z którego wychwyciłyśmy tylko jeden wspólny z naszym obrządkiem punkt – modlitwę „Wierzę w Boga Ojca”. No i zbiórkę pieniędzy – tyle, że tutaj odbyła się ona trzykrotnie w czasie tej godziny!





Podczas obiadu towarzyszyły nam renifery, potem niemal każdego dnia przechadzające się w pobliżu naszego gospodarstwa.











Po obiedzie nastąpiła leniwa sjesta.

O 17-tej z minutami zadzwonił mój telefon.
- Cześć Jola, gdzie jesteś, daleko od domu? - zapytała moja koleżanka z pracy.
- Na wakacjach, 2 tys. km mam do domu – odpowiadam
- No to przykro mi, że psuję ci wakacje, ale Twoi sąsiedzi nie mieli nr telefonu do ciebie, okrężną drogą znaleźli mnie i poprosili, żeby ci powiedzieć, że w twoim mieszkaniu jest pożar. Z tego co wiem jest 5 jednostek straży pożarnej, był jakiś wybuch, strażacy weszli przez balkon, okno jest wybite, ale więcej nic nie wiem.
- Dziękuję, Kasiu – mówię w lekkim szoku i rozłączamy się...

Nie mogę zebrać myśli... Co robić?... Co tam się dzieje?...

Dzwonię do córki. Boję się ją przestraszyć – jest w zaawansowanej ciąży – wyjaśniam spokojnie (na ile się da), czego się właśnie dowiedziałam. W Polsce są 40-stopniowe upały, Agatka z mężem są nad wodą za miastem. Mówią – za chwilę tam będziemy.

Odkładam telefon i mówię do dziewczyn, a najmocniej do siebie – na pewno nic się nie stało!
Nie będę panikować! To na pewno spalony garnek (to nawiązanie do znanej mi sytuacji, gdy sąsiedzi przestraszeni czarnym dymem wypełniającym klatkę schodową wezwali straż, która znalazła w kuchni rozpalony do czerwoności garnek ze zwęglonym mięsem z rosołu)! Ale co to za wybuch? Myśli kłębią się w głowie... A co z Wtorkiem? Przecież w mieszkaniu jest kot! Czy nic mu się nie stało?
Spokojnie..., spokojnie... to tylko rzeczy... Jeśli kot uszedł z życiem to przecież nikomu nic się nie stało... spokojnie... to tylko garnek...

Mijają dłuuuugie minuty...

W końcu Agatka dzwoni – dowiedziałam się od kolegi ze straży (jeszcze podczas jazdy), że chyba nie jest dramatycznie, ale akcja ratownicza wciąż trwa.

W końcu, po 2-3 kwadransach dostaję dokładne wieści „z frontu” - to jednak garnek!!! :jupi: :jupi: :jupi:

Nie dosłownie, oczywiście, bo garnka nie miał kto zostawić (mieszkam sama), ale straty są tylko na balkonie! Spaliło mi się wszystko co tam miałam, a szczególnie cennych rzeczy tam nie było. Ot – plastikowa półka, na której było trochę nieużywanych doniczek, stare kijki trekkingowe, koszyk wiklinowy z jakimiś rupieciami, które „kiedyś się mogą przydać” itp. Największą stratą była 30-litrowa plastikowa beczka, w której kisiłam ogórki i kapustę. Była zakręcona i prawdopodobnie to ona była źródłem słyszanego przez sąsiadów „wybuchu”. I całe szczęście, bo podobno on zaniepokoił mieszkańców i zauważyli, że coś się dzieje na moim balkonie.

Poważnymi stratami związanymi z całą tą historią były wyłamane przez straż pożarną drzwi wejściowe do mieszkania(musieli sprawdzić, czy ktoś jest w środku), które musiałam wymienić oraz ocieplenie bloku, ponieważ styropian całkowicie się wytopił. Okna balkonowe przeżyły cały incydent bez szwanku!
Wkrótce widzę co się działo na lokalnym portalu stalowka.net ( http://www.stalowka.net/wiadomosci.php?dx=15604&dp=13 )







Jaka była przyczyna pożaru? Nic nikomu nie udowodniono, ale ja na 100% jestem pewna, że źródłem ognia był rzucony z góry niedopałek, bądź iskra w popiele z papierosa! Już kiedyś z pretensjami o wrzucane mi na balkon niedopałki byłam u sąsiada, którego „przyłapałam” na paleniu na balkonie i strzepywaniu popiołu na moją głowę! A przy temperaturze 40°C nietrudno o rozniecenie ognia.

Minął czas, emocje w miarę opadły, szczegóły swoich strat poznałam dopiero po powrocie.

Noc z niedzieli na poniedziałek jest krótka i niespokojna, rano o 8.00, gdy otwierają sklep i warsztat my jesteśmy już ubrane i po śniadaniu. Spodziewamy się, że za chwilę wezmą nasz samochód na warsztat, stwierdzą co i jak i czym prędzej zamówią części.
Mija 9.00 – nikogo nie było, 10.00 – czekamy, kręcimy się po „obejściu”, próbujemy spotkać właściciela. Ale go nie ma. W końcu przed 11.00 idę do żony właściciela, która sprzedaje w sklepie i pytam, kiedy zajmą się naszym samochodem? W odpowiedzi słyszę (i uszom nie wierzę!) - proszę pani, na dziś mamy już zabukowanych klientów, nimi musimy się najpierw zająć, proszę czekać na swoją kolej! Proszę panią o to, żeby chociaż części zamówili, mówię o moim pożarze, pokazuję zdjęcia – w odpowiedzi słyszę jedynie „przykro mi”...

W tym momencie podjęłyśmy próby znalezienia innego wyjścia z tej sytuacji... Może laweta z Polski? Trochę km jest jeszcze w ubezpieczeniu, resztę najwyżej zapłacimy – ile to może kosztować? Dzwonimy do swoich bliskich, oni rozważają, sprawdzają różne warianty.. Laweta..., a może po nas przyjadą? Mój brat, szwagier, może Bożeny córka i zięć... Ile to może potrwać? Ile kosztować?...

Jakbyśmy się do tego nie przymierzali, wychodzi wszystkim, że jednak pochłonie to więcej pieniędzy, czasu i trudu wielu osób, a niczego nie przyspieszy i nie ułatwi.

O 16.00 przyszli po samochód. Przed 17.00 zamówili części i powiedzieli, że powinny być na miejscu w piątek!!! Wyobrażacie sobie??! W piątek! A mamy właśnie poniedziałek! Kiedy pytamy, czy nie można znaleźć jakiegoś sposobu na szybsze dostarczenie części – mówią nie! Ale nie jest wykluczone, przy odrobinie szczęścia, że będą w czwartek.

To był bardzo trudny dzień!
To był dzień, w którym obudziły się w nas szczególnie ciepłe uczucia w stosunku do naszych rodaków. Przez niemal 30 lat użytkowania samochodu nie zdarzyło nam się w Polsce, żebyśmy – będąc w podróży – nie zostali potraktowani przez mechaników tak, jak wypadek na pogotowiu, gdy zdarzyła się jakaś awaria!
Obudziła się też niechęć do Szwedów... Żadnej empatii z ich strony! Rozumiem, że nowego sprzęgła nam „nie urodzą”, ale ten 1 dzień straciłyśmy niepotrzebnie, a on wiele by zmienił...

Po pierwszym szoku, po uświadomieniu sobie, że co najmniej następne 3 dni jesteśmy tu uwięzione różnie zareagowałyśmy, w zależności od osobistej sytuacji.
Najtrudniej miała Daniela, którą do domu pilnie wzywały różne sprawy osobiste. Ta zwłoka była dla niej trudna do zniesienia!
Bożena musiała pogodzić się z tym, że nie zdąży na bardzo ważny dla niej ślub dziewczyny, którą (jako pedagog) wyprowadziła z bardzo trudnej sytuacji życiowej.
Mi było chyba najłatwiej – wciąż miałam wakacje, nie miałam jakichś bardzo ważnych spraw w najbliższym czasie (co tam pożar ), a mam taką właściwość, że jeśli jestem zupełnie pozbawiona wpływu na jakąś sytuację to po prostu godzę się z losem i wykorzystuję czas, który mam najlepiej, jak to możliwe. Martwiłam się tylko o Danielę...

Trzy dni...
Dowiadujemy się, że miejscowa biblioteka jest otwarta 4 godziny dziennie. W środku jest bardzo miło, jest wi-fi, możemy sobie zrobić kawę, herbatę (swoją). Jesteśmy więc tam codziennie.





Miasteczko jest położone nad wieloma jeziorami, wypuszczamy się na spacery.









Wesołe kamienie





Chodzimy też na kemping na porządny prysznic, a ja nawet łapię się na saunę :)





Zwraca naszą uwagę ogromna ilość starszych osób poruszających się z balkonikami, mamy wrażenie, że dotyczy to połowy mieszkańców!







Tak nam mija wtorek i środa...

I wystarczy już na jeden odcinek tych wrażeń, w końcu tego, co było dalej mógłbyś już na jeden raz „nie udźwignąć”, czytelniku

C.d.n.

2 komentarze:

  1. O rety ale niefart z tym pożarem. Smutno, że tak Ci przerwali urlop. Rogacze fajne 😀😀😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pożarem, choć wyglądało to dramatycznie, na szczęście wszystko dobrze się skończyło.

      Usuń