czwartek, 31 grudnia 2015

Trudny powrót - wreszcie na ojczystej ziemi :)

 


Nastał poniedziałkowy poranek i wróciło napięcie...


Czekamy na informację, czy nowe sprzęgło dotarło, ale gospodarzy nie ma i nie ma, a pracownicy nic nie wiedzą. Około południa widzę wreszcie gościa (wyraźnie skacowany), więc idę do niego. Jest zajęty rozmową z pracownikami więc nie przeszkadzam, czekam obok aż skończy.

Skończył, przeszedł obok mnie bez słowa i skierował się do wyjścia...
Ani słowa wyjaśnienia, „ani dzień dobry, ani pocałuj mnie w dupę”. Jakbym była powietrzem!
Tego było za wiele! Zaczęłam krzyczeć, że domagam się szacunku i normalnego traktowania! I wiele innych słów wykrzyczałam, choć w związku z tym, że moja angielszczyzna jest żałosna nie jestem pewna co mówiłam, a co tylko myślałam, że mówię :lol:

Facet odwdzięczył mi się tym samym, wydzierając się na mnie, ale podszedł do komputera, sprawdził przesyłkę i powiedział, że już jest w Lulei, czyli wieczorem jest szansa, że będzie w Arvidsjaur.

To traktowanie nas i cała ta awantura tak nas z Bożeną wzburzyło, że postanowiłyśmy zadzwonić do konsulatu. Mijał 11(!!!!) dzień naszego oczekiwania na naprawę, a facet w najmniejszym stopniu nie dokładał starań, żeby to wszystko przyspieszyć.
Pani w konsulacie była bardzo miła, opowiedziałam jej całą sprawę i poprosiłam, żeby zadzwoniła do gościa i zapytała, jak się sprawy mają, żeby po prostu pokazać, że nie jesteśmy tu jakimiś porzuconymi przez Boga i ludzi kosmitami! Że ktoś się nami interesuje, wie, że tu jesteśmy i tyle czekamy. Pani zgodziła się z nami, że to bardzo dobry pomysł, ale powiedziała też, że to jest bardzo typowe dla Szwedów, że wielokrotnie ona osobiście i inni ludzie mieli tu tego typu problemy.

Właściciel obiecał pani konsul, że zrobi co w jego mocy.

Następnego dnia wiemy od pracowników, że części przyszły, że są właściwe, ale oni muszą pilnie zająć się innym samochodem. Nie mamy już siły na złość, czujemy już tylko pogardę dla tych odczłowieczonych ludzi...

I wreszcie przychodzi ta chwila, w którą przestałyśmy już niemal wierzyć! Zauważam swój samochód jadący po ulicy!!! Właśnie kończą jazdę próbną, samochód jest sprawny! Jeszcze jedna rundka dokoła miasta ze mną jako kierowcą... Wszystko wydaje się być dobrze...
Swoją drogą zastanawiam się, czy byłabym zdolna przyznać się przed sobą, że coś mnie niepokoi i wymaga dalszej naprawy, czyli zostania tam jeszcze? :hmmm:

Ale, jak pisałam, wszystko zdaje się być ok. Jest 15.00. Zbieramy się w ciągu godziny i wyruszamy w drogę powrotną.

Jedzie mi się wspaniale więc prawie bez przerw pokonujemy dystans ponad 600 km i ok. 1.00 stajemy na nocleg. Co prawda zdarzają mi się leciutkie wątpliwości, czy rzeczywiście wszystko jest dobrze, ale zagłuszam je całkowicie! Przecież wiadomo, że jak nową część zamontujemy do starych zespołów to wszystko musi się dotrzeć i wyrobić...

Nieliczne obrazki z drogi.







Wstajemy wcześnie i od razu jedziemy. Na śniadanie zatrzymujemy się po 2 godzinach w tym ślicznym miejscu.



I już zaklinanie rzeczywistości nie pomaga... Coś jest źle. Nie wiem dokładnie co? Jakoś dziwnie biegi wchodzą, ale nawet nie potrafię dookreślić, z czym jest problem (na razie ). No i coś ewidentnie śmierdzi... Jakiś dziwny, kwaśny zapach...

Dzwonię do swojego niezawodnego pana Romka.

Ustalamy, że to, co się dzieje jest na pewno powiązane z ostatnią naprawą więc interesuje mnie tylko odpowiedź na dwa konkretne pytania:

1. Czy jazda z niewłaściwie pracującą skrzynią biegów może być dla nas niebezpieczna?
2. Czy jazda z niewłaściwie pracującą skrzynią biegów może być niebezpieczna dla samochodu i uszkodzić go jeszcze bardziej?

Na oba pytania otrzymuję odpowiedź, że nie. Że prawdopodobnie najgorsze, co mnie może spotkać to to, że skrzynia biegów odmówi współpracy i nie będę mogła dalej jechać.
Co prawda dobrze by było, mówił pan Romek, żeby ktoś zajrzał tam do środka, ale skoro da się jechać, to żebym jechała, najdalej jak się da. A jak się uda dotrzeć do Polski, wtedy sprawdzić koniecznie.

Wsiadamy do samochodu i jedziemy dalej ... Po pewnym czasie już wiem, co mi nie pasuje – mam problem z wrzuceniem „górnych” biegów. „Górne”, czyli te, przy których drążek odpycham – jedynka, trójka, piątka. „Dolne” wchodzą póki co...

Mijam kolejne setki kilometrów, a problemy się nasilają. Mam duszę na ramieniu... Nie chcę się użerać z następnym mechanikiem, nie chcę już być w Szwecji!!!

Dla dodania sobie animuszu całą drogę wspominamy z Bożenką zabawne historie z naszego życia albo śpiewamy wesołe piosenki.
Absolutnie nie narzekamy, nie rozsiewamy czarnych wizji! Zakaz!

Dzwonimy do Danieli, żeby poszukała nam jakiegoś promu do Polski. Z Malmö, Karlskrony, Ystad, Trelleborga – skądkolwiek, byle byśmy wiedziały, gdzie jechać.
Najlepszy okazał się Trelleborg, skąd prom do Świnoujścia odpływał o 2.00 w nocy. I do tego był najtańszy! Ale czy damy radę?

Gdy około 18.00 zatrzymujemy się na przerwę na stacji benzynowej z biegami jest źle! Boję się każdej zmiany biegów. Co robić?...
Oznajmiam Bożenie swój plan.
Zostało nam ok. 500 km. Wyłącznie droga szybkiego ruchu i autostrada. Bierzemy do samochodu wszystko, czego możemy potrzebować. Picie, jedzenie, ładowarki, swetry itp. Wszystko w zasięgu ręki. Mało pijemy. Nie mam zamiaru zatrzymać się aż do terminalu w Trelleborgu! Jak teraz uda mi się wrzucić „czwórkę” to luz chcę wrzucić na miejscu. Bo za chwilę może mi się to już nie udać.

I co? Udało się?
Jasne, że się udało!!! Dotarłam do terminalu! :jupi: :jupi: :jupi: :jupi:


Ale terminal to nie prom...



Panie Boże, zlituj się nad nami, modlę się żarliwie. Nie zostaw nas tu tak blisko Polski. No bo jak już będę na promie, to właściwie będę w Polsce.

Zaparkowałam i poszłam rozejrzeć się co i jak, kupiłam bilety itp. Wróciłam do samochodu i już nie wiedziałam, jaki bieg wrzucam. Musiałam po prostu manewrować drążkiem do tej pory aż coś zaskoczyło i dało się ruszyć. Odepchnąć od siebie drążka nie dało się już zupełnie...

Taka mała anegdotka, jak to panowie postrzegają baby za kierownicą :D

Przejechałam przez bramkę, hurra, teraz tylko powoli na podjazd i już... już... będę na promie... Ale co to?! Jakiś człowiek zatrzymuje mnie przed samiutkim podjazdem! Staję... otwieram okno...
Bilety poproszę – mówi młody człowiek.
Podaję, gość sprawdza i mówi, że można jechać.
Więc ja zaczynam grzebać tym drążkiem, Boże, pomóż, pomóż raz jeszcze... (blokuję inne samochody)
Widząc moje manewry, młody człowiek nachyla się do mnie i tłumaczy, bo baba wyraźnie sobie nie radzi:
Jedyneczkę, proszę pani, jedyneczkę trzeba wrzucić!


… Ciekawe, czy facetowi też by udzielił takiej rady? :hmmm:

W końcu udaje mi się wjechać na prom, jestem pierwsza w rzędzie, a za mną TIRy do końca promu! Cieszę się z tego bardzo, bo wiem, że gdybym nie mogła ruszyć rano, to ci wszyscy kierowcy wypchną mnie, chcąc się wydostać z promu!!! :jupi:



Jesteśmy w Polsce!!!!!!!!! :jupi: :jupi: :jupi: :jupi: :jupi: :jupi: :jupi:

Mówcie, co chcecie, ale ja wiem, że przepchnęłam ten mój zestaw przez tę Szwecję i Bałtyk tylko siłą swojego charakteru!!! :lol: Nie wiedziałam, że to nie może się udać więc to zrobiłam! :lol: :jupi:

Na promie śpimy kilka godzin – nasze miejscówki



Budzę się na wschód słońca.





I wreszcie jesteśmy!!! Widzę ojczystą swą ziemię! :D



Ciekawe, czy uda się zjechać?... Udało się. Podjechałam do najbliższej stacji benzynowej i zapytałam, gdzie mogą mi pomóc. Polecili warsztat w Międzyzdrojach. Te bliższe stanowczo odradzali...

13 km. Co to za odległość normalnie?... Żadna. Dla mnie dziś próba nerwów. Po drodze stanęłam z 8 razy, na każdym skrzyżowaniu „manewry”, nie mam pojęcia jaki bieg zaskakuje.
Dojechałam.

Facet zajrzał pod maskę i stwierdził (mam nadzieję, że nic nie przekręcę, to w końcu dla mnie obce słowa ), że jakiś koszyk jest niedokręcony, nie ma jakichś śrubek, wszystko poluzowane, linka luzem lata. Coś w tym stylu.
Dokręcił, uzupełnił brakujące śrubki i po pół godzinie mogłam jechać dalej. Jeżdżę do dziś!

Czy ci Szwedzi w Arvidsjaur zrobili to celowo? Czy byliby aż tak wredni?
Nigdy ludzi o to nie posądzam... Myślę, że się po prostu nie przyłożyli. Że nie byli solidni.

Nie chciałabym już nigdy znaleźć się w Szwecji swoim samochodem.
Nie lubię Szwedów.
Tylko Bibbi wspominam bardzo ciepło.

Jak już byłam w Międzyzdrojach przy tak pięknej pogodzie, nie omieszkałam odwiedzić plaży i zamoczyć nóg w Bałtyku :)



Tego dnia dojechałyśmy do Łodzi, gdzie u Bożeny spędziłam noc. A w piątek ok. 20.00 dojechałam do siebie, do Stalowej Woli. Spotkałam się z córką i zięciem, ale tylko na chwilkę, bo akurat na ten weekend byli od dawna umówieni w Krakowie i wyjeżdżali. Syn podróżował w tym czasie po Iranie.

Więc gdy weszłam do domu i stwierdziłam, że straty w wyniku pożaru nie zrujnują mnie, postanowiłam dołączyć do swoich przyjaciół, którzy w sobotę i niedzielę spływali Wisłą z Sandomierza do Józefowa! Uwielbiam spływy kajakowe!



Spaliśmy na łasze wiślanej – coś cudnego!





A na następny weekend pojechałam na spływ na Kaszuby! :)




Bo, proszę państwa, myli się ten, który sądzi, że trudy powrotu odebrały mi całą radość z tej wyprawy. Że zniechęciły mnie do takich wypraw! Że w jakikolwiek sposób negatywnie wpłynęły na mnie, moje plany i moje wspomnienia!
Nic podobnego!
Ja tylko wnioski wyciągnę z tego, co mnie spotkało i nie przestanę realizować swoich marzeń, dopóki zdrowie, zapał i pieniądze pozwolą!

Już czynię przygotowania do dwóch wspaniałych podróży – co prawda nie z przyczepą, ale nie dlatego, że się zraziłam (mowy nie ma!), ale dlatego, że tanie bilety lotnicze udało się wyczaić :D
Jeśli więc chcecie poczytać o moich przygodach na Gran Canarii w lutym albo na Kamczatce w lipcu – polubcie mojego fanpage'a na facebooku ( https://www.facebook.com/ktochceszukasposobu/ ). 

Tam będę awizować swoje relacje zamieszczane na blogu.

To były tylko przygody, które będę opowiadała wnukom (właśnie 2,5 miesiąca temu urodziła mi się pierwsza wnuczka :))!
Szkoda jedynie, że takie kosztowne... :/
Były oczywiście trudne chwile, ale w ostatecznym rozrachunku nic strasznego się przecież nie stało. Gorzej mieliby ludzie, którym urlop by się skończył...

A wnioski wyciągam przede wszystkim takie:

Samochód był za bardzo obciążony. To na pewno. Za duże zapasy żywności, za dużo ludzi na takie górzyste drogi. Chociaż myślę, że współwinne mogło być także zużycie sprzęgła w 10-letnim samochodzie sprowadzonym z zagranicy.

Może powinnam się bardziej przyjrzeć swojej technice jazdy? To już wcielam w życie.

Skoro sobie z tym wszystkim poradziłam, skoro wyrwałam się z tego matrixa, skoro dałam radę takim przeciwnościom – dam sobie radę ze wszystkim!
Czuję w sobie wielką moc! :D

A wy co byście mi poradzili? Podpowiedzcie, jakie błędy zauważyliście, które wg was popełniłam?
Jakie jeszcze wnioski powinnam wyciągnąć na przyszłość?

Zachęcam też do zadawania pytań, jeśli ktoś je ma. Odpowiem wtedy w ostatnim, podsumowującym odcinku tej opowieści

Zdjęcia z całej drogi powrotnej: https://picasaweb.google.com/115132628360511080277/Norwegia2015TrudnyPowrot

2 komentarze:

  1. Przykre jest to ignorowanie obcokrajowców. Włosi są podobni. Czasem wszystko maja w dupie. Szczególnie na lotnisku, kiedy czlowiek chce się czegoś dowiedzieć. Wtedy nie ma nikogo do informacji. Nieraz się wkurzaliśmy na to. Kierowcy autobosow maja angielski głęboko gdzieś. Trzeba po ichnemu gadać. Dobrze że chociaż coś Wam się udało zobaczyć.

    OdpowiedzUsuń